Ryszard giął, aż przegiął
Wywiad z prof. Joanną Senyszyn, wiceprzewodniczącą SLD, deputowaną do Parlamentu Europejskiego
Czytała pani tekst w jednym z tygodników, w którym partyjny kolega mówi, że czasami go pani „po prostu wk..."? Czy lewicowym politykom wypada tak mówić o kobiecie?
Nie wypada, ale nie dopatruję się w tym seksizmu. Przecież tak nie wypada mówić również o partyjnym koledze. Niestety, w każdym środowisku są zawistnicy, których boli cudzy sukces i którzy chętnie mówią źle o tych, którzy go osiągnęli. Robią to anonimowo, bo są tchórzami. Pod swoim nazwiskiem o szefach, jak o zmarłych, mówią tylko dobrze albo wcale. W tym wypadku to więc nie tyle seksizm, ile brak lojalności wobec partii i jej władz.
Ryszard Kalisz został usunięty z SLD właśnie za nielojalność. Czy gdyby pani kolega wypowiedział się pod nazwiskiem, też zostałby usunięty z Sojuszu?
Nie powiedziałby. Zresztą we wszystkich partiach jest podobnie, nie należy mieć złudzeń. Kiedy działałam w Krajowej Komisji do Spraw Doświadczeń na Zwierzętach przy KBN, gdzie byli głównie profesorowie biologii, zoologii, weterynarii i medycyny, wyjaśnili mi, że walczą że sobą tylko zwierzęta tego samego gatunku, znajdujące się w jednej niszy ekologicznej. Taką niszą jest na przykład partyjna lista, a że za rok wybory do Parlamentu Europejskiego, zaczyna się próba dyskredytowania potencjalnych konkurentów.
Ale lewica walczy przecież z patriarchatem. Może warto zacząć od własnej partii?
Leszek Miller podjął taką walkę i w pewnej mierze ją wygrał, bo wśród wiceprzewodniczących SLD jest parytet – mamy trzy wiceprzewodniczące i trzech wiceprzewodniczących. Ponieważ żyjemy w seksistowskiej kulturze, która jest wszechogarniająca, takie zmiany wymagają czasu. Może rzeczywiście koledzy nie wypowiadaliby się w taki obraźliwy sposób o mężczyźnie z moją pozycją. To histeryczna obrona słabych osobników przez atak. Ci, którzy są znani, lubiani i mają silną pozycję w partii, wypowiadają się o mnie dobrze.
Mówi się, że to pani wyrzuciła z SLD Ryszarda Kalisza. Dlaczego akurat panią obsadzono w tej niewdzięcznej roli?
To był ukłon w stronę Ryszarda Kalisza i wyraz szacunku, że zarząd krajowy wybrał na swojego pełnomocnika wiceprzewodniczącą SLD, która razem z nim współtworzyła Sojusz.
Więc można było go wyrzucić z partii z mniejszym szacunkiem?
Ależ on sam się wyrzucił! W partii trzeba być lojalnym i pracować na jej rzecz, a nie dla konkurencji. W pewnym momencie trzeba odpowiedzieć na bardzo proste pytanie, na które Ryszard odpowiedzieć nie chciał lub nie potrafił: jeżeli będą dwie listy do Parlamentu Europejskiego, to którą będzie popierał i z której ewentualnie wystartuje? Dla lojalnego członka każdej partii odpowiedź jest jasna, ale dla Ryszarda nie była. Nie po raz pierwszy. W 2010 r., zamiast wspierać, publicznie krytykował naszego kandydata na prezydenta RP i mówił, że on byłby lepszy. W kampanii 2011 r. występował w spocie wyborczym posła PO z Lublina. Pozwalał sobie na coraz więcej, jak dziecko, które próbuje ustalić granicę wytrzymałości rodziców. W końcu tę granicę przekroczył.
A były ostrzeżenia?
Oczywiście. Zawsze był traktowany bardzo życzliwie. Na posiedzeniu zarządu, podczas którego został zawieszony, rozmawialiśmy ponad dwie godziny. Mówił potem, że był bezpardonowo atakowany, a przecież usłyszał tylko prawdę. Wcześniej żył pod kloszem. Wszystko uchodziło mu płazem, więc utwierdzał się w przekonaniu, że jest nadzwyczajny i należą mu się wyłącznie pochwały. Ciągle podkreślał, ile zrobił dla SLD, a nie chciał widzieć, że to dzięki naszej partii zaistniał w polityce, był posłem, ministrem, przewodniczącym różnych komisji, reprezentował Sojusz przed Trybunałem Konstytucyjnym. Niestety, od pewnego czasu stał się głównie celebrytą.
Kwaśniewski i Kalisz polityczne kariery zawdzięczają SLD, ale nie poczuwają się do lojalności wobec partii
Pojawiają się głosy, że próba przejęcia Kalisza przez Europę Plus miała na celu rozmontowanie SLD od wewnątrz przez byłego prezydenta Kwaśniewskiego, że walka między panią a Kaliszem tak naprawdę odbywa się między Aleksandrem Kwaśniewskim a Leszkiem Millerem...