Europoseł Macierewicz
Antoni Macierewicz ma być jedynką na pisowskiej liście do Parlamentu Europejskiego w Krakowie. Czy dojdzie do pasjonującego pojedynku z liderem Solidarnej Polski Zbigniewem Ziobrą?
Prawicowemu wyborcy Antoniego Macierewicza reklamować nie trzeba. Główny Śledczy IV RP, jak nie bez ironii nazywają go oponenci, w ostatnim czasie jest politykiem, o którym mówią wszyscy. Jak ulał pasuje do niego żartobliwe powiedzenie, że wkrótce zacznie się ukazywać każdemu po otwarciu lodówki. Jednym taka perspektywa nasuwa na myśl koszmarne skojarzenia. Ale nie brak i takich, którym jawiłaby się jako wielce pożądana.
Dysponent z palmą
Szef zespołu parlamentarnego zajmującego się katastrofą z 10 kwietnia jest wyjątkowo aktywny. Dwoi się i troi podczas spotkań z wyborcami w polskich miastach, przy wypełnionych po brzegi kinach, salach wykładowych i świetlicach. Z surowym wyrazem twarzy albo dobrotliwym uśmiechem na ustach mówi o tragedii tupolewa i jego 96 pasażerów. Uśmiech to dla wtajemniczonych znak, że posiadł wiedzę niedostępną zwykłym śmiertelnikom. Skierowaną do niedowiarków surowość odczytywać zaś należy jako sygnał, że kara nierychliwa, ale sprawiedliwa. Raz za razem do opinii publicznej docierają bardziej lub mniej radykalne wypowiedzi posła na temat Smoleńska. Nieważne: w Kielcach, Krośnie, Warszawie czy Strasburgu. Macierewicz ma przecież rzadko spotykany wśród prawicowych polityków ciąg na medialną bramkę. A związane z Prawem i Sprawiedliwością gazety i portale ze szwajcarską regularnością publikują i emitują jego wywiady, cytują komentarze przy okazji wydarzeń krajowych i zagranicznych, udostępniają łamy na artykuły, które sam pisze.
Wśród prawicowych dziennikarzy nazywany jest „dysponentem tematu". Oczywiście mowa o Smoleńsku, a określenie nie pozostawia wątpliwości, czyje zdanie jest w sprawie najważniejsze. Również dlatego, że sam Jarosław Kaczyński od czasu do czasu oficjalnie tę palmę pierwszeństwa Macierewiczowi przyznaje. Jedna z teorii spiskowych mówi nawet, że w starciu o polityczną schedę po liderze PiS były likwidator WSI może się okazać bezkonkurencyjny. Ma za sobą media i wręcz uwielbienie części prawicowych wyborców, czego z pewnością nie mogą powiedzieć o sobie inni pretendenci. Choćby z „zakonu", czyli najwierniejsi z wiernych, dawni członkowie Porozumienia Centrum. Macierewicz wykazuje przy tym spryt i ostrożność – by jego silna pozycja nie rzucała się zbytnio w oczy wszechwładnemu prezesowi. Rok temu podczas obchodów drugiej rocznicy katastrofy wywołany przez Kaczyńskiego Macierewicz pojawił się na scenie ustawionej przy Krakowskim Przedmieściu. Ludzie zaczęli od razu spontanicznie skandować „Antoni, Antoni". Sam polityk jednak błyskawicznie podskoczył do mikrofonu i zaintonował „Jarosław, Jarosław". Egzamin z czujności zdał bez wątpienia celująco.
Spółdzielnia Em i Es?
– Gołym okiem widać, że dzisiaj gra va banque. Jego być albo nie być w wielkiej polityce to wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej i obalenie twierdzeń zawartych w raporcie rządowej komisji Millera. Forsując tezę o wybuchach i zamachu czy ostatnio o trzech osobach, które mogły przeżyć katastrofę, stawia wszystko na jedną kartę – twierdzi jeden z posłów PiS, który jest przekonany, że w Smoleńsku doszło do tragicznej katastrofy. Jak napisał ostatnio w „Rzeczpospolitej" Andrzej Stankiewicz, takich polityków w klubie parlamentarnym ugrupowania Kaczyńskiego ma być kilkudziesięciu. Oficjalnie jednak rzadko kto, tak jak Zbigniew Girzyński, przyznaje się do swoich wątpliwości. Poseł z Torunia mówił niedawno, że chciałby zobaczyć cytowane przez Macierewicza „wiarygodne relacje" świadków mówiących o trzech osobach, które ocalały w Smoleńsku. Jeszcze dalej poszedł były minister zdrowia Bolesław Piecha, który zapewniał w wywiadzie udzielonym dziennikowi „Polska The Times": „Nie potrafię sobie wyobrazić zamachu. Nie wiem nawet, czy Antoni Macierewicz jest tego pewny. Wiadomo, że sytuacja gmatwa się coraz bardziej, ale zamach? To mi do głowy nie przychodzi".