Mord założycielski
Zamiar autorki (?) podpisanej zapewne pseudonimem i inicjałami imion był zapewne taki, by uczciwie zarobić na sprawie Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ), na którym mnóstwo ludzi zarobiło nieuczciwie.
Ten kryminał liczy sobie już ćwierć wieku i jego końca nie widać. Ot, wypłynie przelotnie jak w rocznicę śmierci Marilyn Monroe, kiedy to przypomnimy sobie, że Fundusz ulokował kapitał w historycznych fotogramach M. M.
Autorka cierpliwie zaznajamia nas z zaszłościami. Fundusz otóż był to wysoce fantastyczny twór powołany w schyłkowym PRL do gromadzenia funduszy i skupowania w imieniu państwa polskiego zadłużenia na rynkach wtórnych. Skąd się brały w Funduszu pieniądze? Pytanie źle postawione. One po prostu były i już. Przecież ówczesne państwo polskie nie prowadziło porządnej księgowości, która pozwalałaby prześledzić przepływy finansów. Więcej: to państwo nie prowadziło żadnej księgowości. Działania Funduszu – z punktu widzenia prawa międzynarodowego – też były na granicy legalności, a właściwie poza tą granicą. Tyle że zagraniczni kontrahenci Funduszu się tego polskiego długu pozbywali za niewielkie zresztą pieniądze, bo był to jedyny sposób, żeby odzyskać choć część kwoty, jaką utopili, finansując Gierka i jego fantastyczne pomysły. W dodatku wszystko odbywało się na łapu-capu. Wewnątrz funduszu każdy skupował, co chciał, gdzie chciał i u kogo chciał. Księgowości żadnej. No więc jak się ma na wyciągnięcie ręki około 46 miliardów (!) dolarów i za nic się nie odpowiada, to trudno oprzeć się pokusie, by skubnąć nieco z tej sumy dla siebie.
No właśnie. I tu startuje sensacyjny wątek opowieści. Bo pieniądze, które gdzieś tam się rozpłynęły, nie zostały zamrożone na tajnych szwajcarskich kontach. One zostały przez dość szerokie grono wtajemniczonych sprytnie zainwestowane i z czasem stworzyły – sugeruje autorka – finansowe podwaliny pod wiele prywatnych przedsiębiorstw gospodarczych w III RP. A z tych, którzy te sumy swego czasu po cichu wyprowadzili, uczyniły stałych bywalców na listach „100 najbogatszych". Krążą więc one w krwiobiegu gospodarczym i ich posiadacze i spadkobiercy tych posiadaczy ciągle pilnują, by nikt wokół ich fortuny nie węszył, bo inaczej dostarczą materiał na powieść sensacyjną. Taką, jak ta nasza. Niezła, tylko błaganie do Wydawcy: niech ona nie liczy 500 stron. Niech liczy 250. I tak się wszystko zmieści. Lasów szkoda.
M.M. Petlińska
Fundusz
Grupa Wydawnicza Foksal