Najnowsza interwencja Uważam Rze

Tu i teraz

Kabaret żywych trupów

Marcin Hałaś

Polska lewica jest ponura i groteskowa, ale wciąż skuteczna i groźna

Wystąpienia działaczy lewicy przypominają sabaty politycznych zombi. Jedne z tych figur wciąż są straszne, inne już tylko groteskowe. Łączy je jednak wspólny mianownik: w normalnym kraju już dawno powinny zniknąć z życia publicznego.

Tymczasem byli postkomuniści nie tylko nie odeszli do lamusa, ale pozostają wciąż siłą polityczną, z którą trzeba się liczyć. Kwietniowy sondaż instytutu Homo Homini przeprowadzony dla „Rzeczpospolitej" wskazuje, że stara i nowo budowana formacja postkomunistyczna, czyli Sojusz Lewicy Demokratycznej oraz Europa Plus, mogą w sumie zgarnąć nawet 27 proc. głosów. Trudno wierzyć w realność takiego scenariusza, jednak z pewnością coś jest na rzeczy. Europa Plus Kwaśniewskiego i Siwca oraz SLD Millera (cała trójka to politycy z jednej postkomunistycznej ferajny) z pewnością uzyska w najbliższych wyborach do europarlamentu co najmniej 15–20 proc. głosów. To wynik działań Tuska, który chcąc „rozrobić" SLD i uszczknąć coś z jego elektoratu, „wypuścił" Palikota. W sytuacji zagrożenia postkomuniści się zmobilizowali, żeby szukać nowych rozwiązań, czego efektem stała się Europa Plus. A i SLD nie zasypia gruszek w popiele. W perspektywie długofalowej spore poparcie dla polityków wywodzących się z komunistycznego establishmentu jest efektem zdewastowania społecznej świadomości przez tzw. operację Magdalenka.

Operacja Magdalenka

Chyba nie ma dla społeczeństwa nic bardziej destrukcyjnego niż zbiorowe poczucie braku sprawiedliwości. Dla większości Polaków taką traumę stanowi przytłaczające spostrzeżenie, że w 1989 r. w naszym kraju teoretycznie skończył się komunizm. Nie oznaczało to bynajmniej, że równocześnie zakończyły się polityczne kariery członków, aktywistów i wysokich funkcjonariuszy partii komunistycznej. Wręcz przeciwnie – rozkwitały, nabierały przyśpieszenia i poprowadziły do najwyższych urzędów w niepodległym już państwie (Jaruzelski, Kwaśniewski, Miller, Oleksy) lub przynajmniej do tłustej emerytury i miana „człowieka honoru" (Kiszczak). Nawet jeśli orzeczono moralną winę komunizmu, to zabrakło realnej kary dla funkcjonariuszy tego systemu.

Poczucie sprawiedliwości wymagało, aby członkowie najwyższych władz partyjnych stanęli przed sądem i szybko doczekali się wyroków. Ci, którym można było zarzucić nie tyle „sprawstwo kierownicze" (jak Jaruzelskiemu i Kiszczakowi), ile jedynie moralną współodpowiedzialność, współudział i współakceptację, powinni zostać wyrugowani z uczestnictwa w życiu publicznym. Poczucie sprawiedliwości wymagało, aby na trwałe pozostali z piętnem ludzi niehonorowych, splamionych kolaboracją ze zbrodniczym systemem, niszczącym i zniewalającym naród przez ponad cztery dekady. I nie chodzi tutaj tylko o sankcję moralną, ale też o jeden zaledwie akt prawny: ustawę dekomunizacyjną, zakazującą byłym funkcjonariuszom PZPR pełnienia funkcji publicznych. Nic takiego się nie stało: Miller i Oleksy objęli stanowiska prezesa rady ministrów, a Jaruzelski z Kiszczakiem zachowali stopnie generalskie, choć zasługiwali na degradację jako osoby niegodne honoru oficera wolnej Polski. Warto w tym miejscu przypomnieć, że II Rzeczpospolita potrafiła w taki sposób karać za przewinienia korupcyjne – dość wspomnieć casus Roli-Żymierskiego. Tymczasem oficerami Wojska Polskiego III RP pozostali obaj współtwórcy stanu wojennego, choć ich wina wydaje się niewyobrażalnie większa niż banalne łapownictwo przy załatwianiu dostaw dla armii. Taką demonstracją braku sprawiedliwości skutecznie i na długo zdemolowano, a także zdemoralizowano świadomość społeczeństwa wychodzącego z totalitaryzmu.

Polacy naprawdę oczekiwali rozliczenia oraz ukarania partyjnych towarzyszy i esbeckich funkcjonariuszy. Dysponując dzisiejszą wiedzą, możemy określić takie nadzieje na prawdziwy koniec komunizmu i – co równie ważne – samych komunistów jako marzenie ściętej głowy. Wbrew tezie ogłoszonej przez pewną aktorkę w studiu telewizyjnym 4 czerwca 1989 r. w Polsce bynajmniej nie skończył się komunizm. Ta data wyznacza jeden tylko epizod z czegoś, co umownie nazywamy „operacją Magdalenka". Partnerami w niej byli z jednej strony szczwani gracze komunistycznych struktur, a z drugiej – znaczna część elit solidarnościowej opozycji, która okazała się uległa wobec komunistów do granic kolaboracji. To skutek głupoty, politycznego strachu, braku wyobraźni i asekuranctwa czy też wynik agenturalnych zobowiązań? Takie pytanie należy zapewne zadawać oddzielnie w stosunku do każdego z solidarnościowych wyznawców filozofii Okrągłego Stołu i grubej kreski. W każdym razie, kiedy „pierwszy premier pierwszego niekomunistycznego rządu" pozostawił w swoim gabinecie najważniejsze siłowe resorty w rękach komunistów: Kiszczaka i Siwickiego, mogliśmy się spodziewać, że będzie źle, bardzo źle i że walczyć trzeba nadal. Niestety, wtedy jednak euforia i entuzjazm zaślepiły większość Polaków. W tym świetle jak na dłoni widać, że epizod 4 czerwca 1989 r. był strategom „operacji Magdalenka" bardzo potrzebny i przydatny.

Poprzednia
1 2 3 4

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Wojciech Romański

W smoczym kręgu

Artur Osiecki

Brexit mobilizuje regiony

Województwa chcą przyspieszyć realizację nowych programów regionalnych zarówno ze względu na zbliżający się przegląd unijny, jak i potencjalne negatywne konsekwencje wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej