Wieczny sezon na grilla
Tusk grilluje się dla Europy – chciałby, żeby Bruksela sięgnęła po niego jako nowego szefa Komisji Europejskiej
Sezon grillowania czas zacząć" – obwieścił kilkanaście dni temu za pośrednictwem wielkoformatowych billboardów jeden z browarów. No tak, długi weekend, ciepło, piwko i grill – to podstawowe skojarzenia sporej części Polaków przed „najdłuższą majówką nowoczesnej Europy". Tymczasem na widok owej reklamy moja córka oświadczyła z powagą: „Sezon grillowania zainaugurował Pan Jezus". Niesztampowe są – na szczęście! – sposoby myślenia młodych umysłów.
Moja córka skojarzyła początek sezonu grillowania z czytaniem Ewangelii na trzecią niedzielę wielkanocną (J 21,1-19). To relacja z ukazania się Zmartwychwstałego uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim. Stoi tam jasno, że kiedy apostołowie zeszli z łodzi na ląd, obok swojego mistrza „ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb". To był posiłek przygotowany przez Jezusa. Żarzące się węgle śmiało można uznać za najprostszą – bo pozbawioną rusztu – formę grilla. Tak więc Chrystus przyrządzał danie z grilla. Takie stwierdzenie nie wydaje mi się świętokradztwem ani banalizacją. Jeżeli grillowanie kojarzy nam się z wiosną i latem, zielenią i ciepłem – to czyż nie jest jasne, że ten okres otwierają święta Wielkiej Nocy?
Niestety, dziś w powszechnym odczuciu grillowanie niesie o wiele mniej wzniosłe konotacje. Tylko piwo, kiełbaska, karczek w przyprawach co najwyżej. Pojęcie grillowania przeszło również do polityki i także w tej sferze nie oznacza niczego wzniosłego. Tutaj źródeł należy szukać u pułkownika Kuklinowskiego, przypalającego (grillującego) pochodnią boczki Kmicicowi-Babiniczowi. Grillować politycznie znaczy męczyć utrzymywaniem w niepewności, okazywać swoją wyższość. Niedawno Donald Tusk grillował – tak chciały nazwać to media – ministra Jarosława Gowina, każąc mu w ogniu bezsilnej niepewności czekać, czy otrzyma dymisję, czy też samiec alfa okaże mu łaskę.
To oczywiste. Natomiast zapewne mniej osób zauważa, że grilluje się również sam premier Tusk. Oczywiście w innym sensie. Dobrze wygrillowana kiełbaska jest apetyczna i smaczna, kusi, by po nią wyciągnąć ręce. Tak więc w gorącu krajowych sporów politycznych Tusk grilluje się dla Europy – chciałby okazać się dla niej łakomym kąskiem. Żeby Bruksela sięgnęła po niego jako szefa Komisji Europejskiej na nowy sezon. Nie wiem, czy premier zauważa, ale w ten sam sposób autogrillował się swego czasu Aleksander Kwaśniewski, tyle że z myślą o światowej konsumpcji. Miał pomysł, aby siebie przyrządzić niczym smakowitą kiełbaskę dla ONZ – najlepiej na fotel przewodniczącego tej organizacji.
Kwaśniewski na krajowym grillu wyraźnie się wypalił. Spalona kiełbasa przestaje być apetyczna. Z Tuskiem – mam takie odczucie – będzie podobnie. Obaj są politykami żyjącymi w przekonaniu, że aby zyskać miano męża stanu i międzynarodowy autorytet, wystarczy dobry PR na własnym podwórku. Trochę to przypomina złudzenia, iż żelazo na miecze da się wykuć i zahartować na grillu, nie w kuźni.