
Walka o nową moralność
Dyskusje o światopoglądzie przybierają w Polsce coraz ostrzejszą formę. Kościół i jego hierarchia atakowani są za prawdy, które głoszą od wieków
Nieoceniona publicystka „Gazety Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska w ostatnim czasie wali w Kościół jak w bęben. Nie ma praktycznie dnia, by zadeklarowana zwolenniczka aborcji, in vitro i tropienia pedofilii wśród duchownych nie opublikowała krytycznego komentarza pod adresem biskupów. Jednego dnia dostanie się księdzu Oko, innego obrzuci błotem księdza Longchamps de Bérier. A kolejnego zbeszta cały episkopat. Gdy brakuje argumentu, opublikuje się w portalu list „oburzonego ojca".
Kościół – chłopiec do bicia
Wiśniewska, a wraz z nią „Gazeta Wyborcza" nie przebierają w słowach. Dwa tygodnie temu, tuż po tym jak biskupi opublikowali dokument bioetyczny, publicystka po raz kolejny skrytykowała Kościół za jego nauczanie i znów podniosła larum, że chcą zakazów in vitro, antykoncepcji, aborcji. Omawiając dokument episkopatu w jednym lakonicznym akapicie, publicystka „Wyborczej" odniosła się do tego, że dokument biskupów jest także adresowany do polityków. Zauważyła, że biskupi mówią o tym, iż w kwestiach wiary i moralności nie może być mowy o kompromisie. Ale słów hierarchów o tym, że „możliwy jest udział w kompromisie politycznym, ale tylko wówczas, gdy służy to osiąganiu większego dobra", już nie zauważyła. Nie dostrzegła również tego, że biskupi radzą, by politycy w sprawach światopoglądu głosowali w zgodzie z własnym sumieniem. Nie zauważyła tego, bo jest to po prostu niewygodne. Okazuje się bowiem, że zdanie biskupów w kwestii głosowania zgodnie z sumieniem podziela zdecydowana większość Polaków. Otóż 57 proc. badanych przez CBOS uważa, że w głosowaniach w parlamencie posłowie koalicji rządowej powinni kierować się sumieniem, nawet jeśli może to paraliżować pracę rządu. Trzynaście lat temu (w 2000 r.) uważało tak tylko 52 proc. Polaków. Wzrost nie jest może gwałtowny, ale zauważalny. Ale publicystom „Gazety" nie mieści się to w głowie, bo jeśli w Sejmie zasiadają przedstawiciele narodu, którzy myślą podobnie jak ich wyborcy, to wynik głosowań w sprawach światopoglądowych, w tym m.in. małżeństw partnerskich, wydaje się przesądzony. A wówczas cała kampania „Gazety" i środowisk z nią związanych weźmie po prostu w łeb. Bo „Gazeta Wyborcza", co słusznie zauważył niedawno Tomasz Terlikowski, najchętniej chciałaby doprowadzić do tego, by w Polsce istniał zakaz mówienia i pisania prawdy o kosztach in vitro.
Kościół, biskupi, kapłani, nawet katoliccy publicyści to łatwy cel. Niezwykle prosto zmieszać ich z błotem, łapiąc za słowa. Dziennikarze czy publicyści mogą się jeszcze bronić – napiszą tekst, powiedzą coś w telewizji. Biskup takich możliwości nie ma. Oto kilka dni temu Wanda Nowicka – wciąż wicemarszałek naszego parlamentu – oznajmiła, że za niedawno ujawnioną tragedią w Lubawie, gdzie matka zabiła trójkę swoich nowo narodzonych dzieci, a ich ciała schowała w lodówce, wyłączną winę ponosi Kościół. – Zapewne nie doszłoby do tragedii, jak ta w Lubawie, gdyby kobiety, które nie są w stanie rodzić kolejnych dzieci, a nie mają możliwości stosowania antykoncepcji, mogły legalnie ciążę przerwać – oznajmiła Nowicka.
Skrzywione myślenie nie pozwala Nowickiej zrozumieć tego, że przerwanie ciąży jest po prostu zabiciem dziecka – tyle tylko że przed urodzeniem. I w jednym, i w drugim przypadku dochodzi do zabójstwa, przerwania ludzkiego życia. To jednak w głowie Nowickiej się nie mieści.
Bez stygmatyzacji
Wspomniana już publicystka „Gazety" w słowach biskupów z dokumentu bioetycznego episkopatu dostrzega sprzeczności w nauce Kościoła. Stwierdza, że podważa on sens istnienia dzieci poczętych metodą in vitro. Tymczasem nikt nigdy nie powiedział takich słów. Nikt nie powiedział, że dzieci poczęte pozaustrojowo są gorsze. Ba, biskupi mówią, że „potrzebują one szczególnej troski". Każdy normalny człowiek odbiera te słowa jako troskę o te dzieci w kontekście duchowym, zdrowotnym. Każdy, ale nie publicystka, która w takim stwierdzeniu dostrzega „stygmatyzację" dzieci poczętych metodą in vitro. Są one zdaniem publicystki postawione przez Kościół w jednym szeregu z dziećmi niepełnosprawnymi, o których często mówi się, że potrzebują szczególnej troski. Totalne niezrozumienie tematu. Ale nie o zrozumienie tu idzie. Rzecz bowiem w tym, by walkę rozegrać nie w kontekście argumentów, które przedstawiają w swoim dokumencie biskupi. Z argumentami się nie polemizuje – walka jest o pojedyncze, najczęściej wyrwane z kontekstu, słowa. Owszem, przyznaję, biskupom często brak precyzyjności w oficjalnych dokumentach. O części ważnych spraw, które chcą poruszyć, nie mówią wprost, bo boją się oskarżenia o to, że mówią zbyt mocno, za twardo. Stąd częsta ucieczka w okrągłe, nie do końca zrozumiałe zdania, które potem publicyści w rodzaju Wiśniewskiej podchwytują.