
Wielki skok „Orlika”
44 ludzi majora Bernaciaka „Orlika” uwolniło z ubeckiej katowni w Puławach 107 więźniów, choć miasta pilnowało 3 tys. „ludowych” zbrojnych
Akcja „Orlika" w areszcie UB w Puławach z 24 kwietnia 1945 r. należała do największych skoków powojennego antykomunistycznego podziemia. Choć stosunek atakujących do broniących wynosił 1 do 70, przedsięwzięcie zakończyło się pełnym sukcesem.
Drogówką w Rosjan
Rankiem 24 kwietnia 1945 r. dwaj partyzanci „Orlika", kapral podchorąży Stanisław Szymański „Igołka" i kapral podchorąży Zdzisław Jarosz „Czarny", obaj w mundurach Ludowego Wojska Polskiego, stanęli na skrzyżowaniu dróg w podlubelskim Żyrzynie. W rękach mieli sygnalizacyjne chorągiewki do kierowania ruchem. Dokładnie w tym miejscu droga z Warszawy do Lublina przecinała się z drogami wiodącymi do Puław i Baranowa. Kapral Eugeniusz Ruta „Gryf" i dowodzący akcją kapral podchorąży Jerzy Michalak „Świda", również w mundurach LWP, stanęli w pewnej odległości i bacznie obserwowali nadjeżdżające samochody. Gdy w oddali zauważyli zbliżającego się studebakera z czerwoną gwiazdą Armii Czerwonej, dali „Igołce" i „Czarnemu" znak, by go zatrzymali. „Drogówka" zamachała chorągiewką i auto stanęło. Do szoferki podszedł „Igołka" i zameldował siedzącemu w środku sowieckiemu majorowi, że musi pojechać objazdem, bo w rejonie operują groźni bandyci. Sowiet przeklął soczyście, ale nakazał kierowcy wykonać polecenie. Kilka minut później partyzanci zatrzymali drugiego studebakera. Tym razem obok kierowcy siedział sowiecki lejtnant, a o konieczności objazdu meldował kapral podchorąży „Czarny".
Gdy oba studebackery zjechały w wyznaczonym kierunku, na boczną leśną drogę, partyzanci rozbroili czerwonoarmistów i zmusili ich do zdjęcia mundurów. Następnie Polacy przejęli auta i leśnymi drogami ruszyli do Sachalina – niewielkiej miejscowości w powiecie Puławy, gdzie stacjonował oddział „Orlika". Mieli dwa studebakery z pełnymi bakami paliwa, w dodatku zapakowane amerykańskim prowiantem, jakim dysponowała wówczas Armia Czerwona.
Misja straceńców
Po południu, o godz. 14, podczas zbiórki, „Orlik" zapowiedział żołnierzom bardzo ważną akcję, w której udział mieli wziąć tylko ochotnicy. Na hasło szefa kompanii porucznika Zygmunta Kęski „Świta" – oddział miał bowiem strukturę wojskową – wystąpili prawie wszyscy, ale z prawie setki ludzi porucznik Kęska wybrał tylko 36. Potem, po naradzie z „Orlikiem", dobrał do nich jeszcze sześć osób. Kilka minut później, na kolejnej odprawie, już tylko dla ochotników, „Świt" zdradził, że chodzi o czasowe opanowanie budynku Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Puławach i uwolnienie przebywających w tamtejszym areszcie więźniów. Następnie szczegółowo omówił topografię siedziby puławskiego UB i rozkład sił przeciwnika. Oprócz UB, milicji i kompanii NKWD, w mieście stacjonowało wówczas prawie 2 tys. sowieckich żołnierzy. Mimo że wielu z nich było rekonwalescentami, cała akcja i tak mogła wydawać się czystym szaleństwem. Ale „Orlik" był wystarczająco zdeterminowany, by przeprowadzić ją jeszcze tego samego dnia. Potrzebował przede wszystkim wiarygodnej legendy, dzięki której można by się zbliżyć do mocno ufortyfikowanego budynku UB i całkowicie zaskoczyć wroga. Do tego potrzebne mu były studebackery sowieckiej armii. W pierwszym ulokował 16 partyzantów przebranych w mundury Ludowego Wojska Polskiego. Mieli eskortować do puławskiego aresztu UB sześciu swoich kolegów. W kabinie siedział kierowca w sowieckim mundurze i sam „Orlik" z pagonami lejtnanta. W drugim studebakerze znalazł się porucznik „Świt" z 19 partyzantami w polskich mundurach. W kabinie towarzyszył kierowcy „Igołka" robiący za sowieckiego majora. Wszystkich uczestników akcji było zaledwie 44. Była godzina 14.30, gdy oba studebakery ruszyły w stronę Puław. Teraz partyzanci „Orlika" mogli już tylko liczyć na szczęście.
Akcja w Puławach
Pół godziny później oba auta wjechały do miasta. Powoli zbliżały się do dwukondygnacyjnego budynku PUBP w Puławach, który rzeczywiście, jak mówił na odprawie „Świt", wyglądał jak dobrze ufortyfikowana twierdza: w oknach worki z piaskiem i karabiny maszynowe, wokół wysokie ogrodzenie z wąskim wejściem, uzbrojone w posterunki. Studebeckery z ludźmi „Orlika" zatrzymały się dosłownie tuż przed nim. Z pierwszego auta natychmiast wyskoczyli żołnierze w polskich mundurach, wyprowadzając sześciu partyzantów. Poganiali ich soczystymi okrzykami i kopniakami.