Pożegnanie z pecetem
Po raz pierwszy w tym tysiącleciu sprzedaż komputerów osobistych zanotowała tak duże tąpnięcie. Wszystko wskazuje na to, że konsumenci zagłosowali za końcem ery pecetów
To już nie jest zahamowanie dynamiki wzrostu sprzedaży ani przejściowe kłopoty. Źle już było. Teraz jest już coraz gorzej. Według firmy badawczej IDC w pierwszym kwartale tego roku sprzedaż maszyn, do których przyzwyczailiśmy się od lat, spadła aż o 14 proc. To najgorszy wynik od 1994 r., czyli od momentu kiedy firma zaczęła prowadzić monitoring sprzedaży. Konkurencyjny Gartner Group wieszczy, że nie jest źle, ale bardzo źle. Według firmy spadek wyniósł co prawda 11,2 proc., ale to i tak najgorzej od 2001 r. Czy jeszcze można być optymistą?
Kombajny do muzeum
Niewykluczone, że za kilka lat tradycyjne zestawy komputerowe, składające się z szafy (w której znajduje się płyta główna, procesor, twardy dysk i napęd DVD), monitora, klawiatury i myszy połączonych kablem, będziemy mogli oglądać w muzeach informatyki. Od czterech lat spada sprzedaż takiego sprzętu. Najwięksi producenci komputerów osobistych zbierają cięgi. Liderowi rynku – marce Hewlett & Packard – sprzedaż spadła o 23,7 proc. Wicelider – chińskie Lenovo, jako jedyny obronił się przed spadkiem. W dół poszła sprzedaż kolejnych gigantów – Dell stracił 10 proc., Acer – 31 proc., Asus – 19 proc. Analitycy spodziewali się dwukrotnie mniejszego spadku. Jest się nad czym zastanawiać, skoro klienci kupili 80 milionów mniej komputerów niż rok wcześniej.
Komputery osobiste na długo zadomowiły się w umysłach i domach entuzjastów informatyki. Maszyny, których używamy obecnie, zastąpiły archaiczne 8-bitowe zabawki do gier: ATARI czy Commodore, już w latach 90. ubiegłego stulecia. Od tego czasu funkcjonowały w konsekwentnie modernizowanej formie. Najpierw wyświetlacze kolorowe zastąpiły monitory monochromatyczne, a następnie ekrany LCD. Stacje dyskietek zostały wyparte przez czytniki kart, napędy DVD i twarde dyski o gigantycznej pojemności. Pojawiały się coraz szybsze procesory oraz supernowoczesne karty graficzne i muzyczne, pozwalające rozwijać multimedia. Wreszcie na przełomie tysiącleci rozpoczął się boom internetowy, który zaczął dyktować modyfikacje sprzętu.
Okazało się, że kluczem do rynkowego sukcesu jest funkcjonalność. Miniaturyzacja produkcji bez straty właściwości pozwalała na ubijanie możliwości urządzeń w mikroskali. Podczas gdy jeszcze w okolicach 2000 r. laptop był luksusem i symbolem wysokiego statusu, dziś najtańszą maszynę można kupić za niewiele ponad 1000 zł w pierwszym lepszym supermarkecie. Nic więc dziwnego, że komputerami pierwszej potrzeby stały się komputery przenośne. Projektanci postanowili jednak wyjść naprzeciw oczekiwaniom klientom i projektować zróżnicowane modele dla konkretnych odbiorców. Rozbudowane pecety zostały pozostawione grafikom, projektantom, inżynierom czy informatykom. Urzędnicy pracowali na odchudzonych zestawach w cyfrowej chmurze. Zwykłemu przeglądaczowi stron WWW czy redaktorowi wystarczył prosty zestaw z przeglądarką i edytorem tekstów. Przenośne wersje zubożałych laptopów nazwano netbookami. Dla entuzjastów treści interaktywnych skonstruowano tablety. Trudno więc było się spodziewać innego scenariusza na rynku.
Upadek monopolu
Rozkwit rynku PC następował pod dyktando Microsoftu. Windows stał się dominującym standardem mimo dynamicznego rozwoju oprogramowania open source i systemu operacyjnego Macintosha. Dlatego schyłek ery pecetów analitycy przypisują głównie niespełnieniu nadziei pokładanych w nowym systemie operacyjnym Windows 8. Przyczyną porażki nie jest jednak wyłącznie funkcjonalność, lecz także cena. Wyświetlacze dotykowe, z których korzysta najnowsze oprogramowanie, jest sporo droższe od tradycyjnych ekranów LCD.
Ponadto dynamika rozwoju rynku nie jest już tak imponująca jak w latach ubiegłych. Czasy, gdy co kilka miesięcy na rynku pojawiał się procesor istotnie zwiększający wydajność maszyn, odeszły już bezpowrotnie do przeszłości. Teraz komputer kupuje się na dobrych kilka lat. Można go samemu upgrade'ować za rozsądne pieniądze. Ponadto firmy w kryzysie oszczędzają i nie wymienią czegoś, co i tak działa całkiem nieźle.