Nasze pierwsze powstanie
Polsko-żydowską pamięć poszarpano, wykorzystywano do niecnych celów. I niestety robili to nie tylko komuniści
Wyborcza" od tygodnia prowadzi kampanię pod hasłem „Pierwsze Powstanie Warszawskie – Getto 1943" i jest to jedna z najmądrzejszych akcji w polskich mediach od wielu lat. Jej celem jest połączenie tego, co z niepojętych powodów próbowano rozdzielić – wojenny i okupacyjny los Żydów i Polaków.
Pierwsi dokonali tego okupujący Polskę Niemcy – wszędzie, gdzie było im wygodne, tworzyli „dzielnice zamknięte" i gromadzili tam Żydów – polskich obywateli bez względu na to, czy byli wierzący, praktykujący albo zasymilowani i czuli się wyznawcami innych religii. Rasizm i ustawy norymberskie stały się obowiązującym prawem narzuconym siłą w Polsce. To nie był nasz polski wybór, ale gwałt, przemoc i terror. Dlaczego więc siedem dekad później na czołówce „Wyborczej" trzeba napisać, że w gettach mieszkali i walczyli „polscy obywatele, Polacy w sensie republikańskim, a ich rozpaczliwy akt oporu jest częścią naszej polskiej historii"? Przecież to oczywistość, najzwyklejsza prawda, którą moje pokolenie znało od zawsze. Powstanie w getcie zawsze było nasze, podobnie jak nasze ulice wokół placu, na którym stoi nasz pomnik Bohaterów Getta. I nikt nam tego nigdy nie odebrał. Podobnie jak opowiadań Sandauera, Stryjkowskiego, Grynberga, poezji Leśmiana, Tuwima czy Baczyńskiego, o którym od zawsze było wiadomo, że wedle kryteriów norymberskich powinien dokonać żywota w Treblince lub Birkenau. Co się więc stało z naszą pamięcią, że dla jakiejś pani doktor z PAN to rewelacyjne odkrycie? Czy na niej ktoś dokonał lobotomii? Kto? Kiedy? Dlaczego?
Dla Lecha Kaczyńskiego powstanie w getcie zawsze było częścią polskiej historii
Powstanie w getcie było po wojnie bardziej „nasze" niż to drugie – komuniści mordowali AK-owców i pamięć o powstaniu warszawskim, które było wedle ich propagandy „antypolskie, reakcyjne, faszystowskie...". To pranie mózgów trwało kilkanaście lat i miało całkiem realne skutki. Przypominam sobie procesy z lat 90., kiedy oskarżani o tortury na żołnierzach AK wiekowi ubecy nadal powtarzali, że w ten sposób zwalczali faszystowską zarazę. Ba, jeszcze w 2000 r. ankietowana polska młodzież gremialnie uważała, że właściwym powstaniem warszawskim było właśnie to z 1943 r. Pamiętam zdumienie Leszka Kaczyńskiego, kiedy mu to relacjonowano. To był efekt tego, że polsko-żydowską pamięć poszarpano, gwałcono, używano jej do niecnych celów i niestety robili to nie tylko komuniści, koledzy generała Jaruzelskiego, ale i później, po 1989 r., kiedy nadal manipulowano narodową, polską pamięcią, jakby to było mydło i powidło w kolonialnym sklepie.
Dla porządku przypomnieć więc trzeba, że kiedy Leszek jako prezydent Warszawy podjął decyzję o budowie Muzeum Powstania Warszawskiego, jednocześnie podjął też decyzję o budowie Muzeum Historii Żydów Polskich. I to z pełną świadomością, że ten drugi projekt będzie wielokrotnie droższy i trudniejszy w realizacji dla miasta. Kiedy o tym decydował, Muzeum Żydów mieściło się w maleńkiej, wynajętej willi na dalekim Żoliborzu, a tak naprawdę mieściło się na kilku twardych dyskach komputerów należących do pasjonatów. To Leszek przyznał im wielkiej wartości działkę oraz miliony w budżecie miasta i przekonywał ministrów rządu Leszka Millera, choć miał do tej formacji stosunek znany, że dobro Polski wymaga, aby nie liczyć się z kosztami. Dla niego bowiem od zawsze to była wspólna historia, wspólna pamięć i wspólne zadanie. A ponieważ polskich Żydów wymordowali Niemcy, to teraz obowiązek pokazania światu, jak wspólnie żyliśmy przez osiem stuleci, spoczywa na polskim państwie. Brałem udział w tych rozmowach i wiem, dla jak wielu to, o czym mówił, wcale nie było takie oczywiste.
Leszek to przekonanie o „naszym" wspólnym dziedzictwie traktował dokładnie tak samo – jako osobiste zobowiązanie, aby upamiętnić wspólną tragedię. Teraz o tym się nie mówi, ale zanim nas zdradzono w Jałcie, najpierw zdradzono polskich i europejskich Żydów. Tłumaczono im i nam w wojennym Londynie i w Waszyngtonie, że alianci nie mogą nic dla mordowanych Żydów zrobić, bo to byłoby na rękę Goebbelsowi, głoszącemu, że II wojna jest tak naprawdę wojną Europy z Żydami. Wystarczy czytać wspomnienia Jana Karskiego, by zrozumieć jego zdumienie i rozpacz, kiedy słyszał te tłumaczenia. Marian Turski przypomniał ostatnio apel generała Sikorskiego i „Oświadczenie" prof. Jankowskiego, delegata rządu na kraj, mówiące o tym samym – że Polacy jako jedyni nie opuszczą mordowanych Żydów. Politycy innych nacji nie raczyli wówczas tej tragedii publicznie skomentować. To nie był tylko cynizm czy hipokryzja, to niestety była obojętność ukryta za maską niewiary, że cywilizowani Niemcy mogą dokonać na taką skalę ludobójstwa.