Kozak-rock!
Heavy kosa i inne instrumenty
Haydamaky,
No More Peace,
Lou Rocked Boys
W Polsce ukazała się najnowsza płyta ukraińskiego zespołu Haydamaky zatytułowana „No More Peace". Ołeksandr Jarmoła, lider zespołu, wciąż jest w podróży. Pomiędzy muzyką a życiem, folkiem i rockiem, Kijowem i Warszawą. Pochodzi z miasta, które nie istnieje. Z Czarnobyla, miasta muzeum, gdzie spędził dzieciństwo i gdzie kształtowały się jego muzyczne gusta. „Wtedy" miał 20 lat i szczęście, bo akurat odsługiwał wojsko w pobliżu granicy z Finlandią. Gitary po raz pierwszy dotknął w szkole, śpiewał też w chórach, a w zespole po raz pierwszy zaczął występować właśnie w wojsku. W jednostce był zespół – namówili go, by z nimi śpiewał. W rodzinnym mieście słuchano głównie muzyki ludowej: ukraińskiej, białoruskiej, żydowskiej, cygańskiej. – Ta muzyka mnie otaczała i ukształtowała – wspomina Sasza. – Moi rodzice byli naukowcami i dysydentami. W domu panował kult wolności i wszystko, co przedostawało się do nas zza żelaznej kurtyny, było jej powiewem. Takim oddechem był też rock. W Polsce mieliście Niemena i Breakoutów. W Serbii pojawiła się folkrockowa grupa Bijelo Dugme, a na Ukrainie grający podobnie zespół Kobza. W radzieckiej telewizji były propagandowe programy, w których mówiono o tym, jak to na Zachodzie jest strasznie, i puszczano po pięć sekund muzyki Led Zeppelin albo The Rolling Stones. Te pięć sekund było dla nas objawieniem! Kopiowaliśmy to z magnetofonu na magnetofon. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś tą „moją muzyką" będzie fuzja muzyki ludowej i rock'n'rolla.
W wieku kilkunastu lat przeniósł się z rodziną do Kijowa. To czas wpływów muzyki punk i przygody z... zapasami i boksem, co ukształtowało w nim muzycznego zbójnika.
– „Haydamaky" to określenie wojujących za wolność. Takie nasze hajduki, Robin Hoody. Jesteśmy przeciw totalitaryzmom, ale jako zespół nie możemy wziąć na swoje plecy wszystkiego, więc walczymy przeciwko uciskowi medialnemu. Haydamaky to powstanie prostego ludu Kozaków zaporoskich przeciwko uciskowi polskiemu i żydowskiemu. Trudna była wspólna historia tych trzech narodów. Żyliśmy razem, rozdzieliły nas polityka i religia, ale są nam najbliżsi i dziś jesteśmy otwarci na współpracę.
W 2007 r. w Dołhobyczowie na granicy polsko-ukraińskiej odbył koncert pod nazwą „Europejski most – Granica 803". „803" to numer słupka granicznego, przy którym ustawiono scenę. Scena była po stronie polskiej, po ukraińskiej – telebimy. Widzów oddzielała barierka. Najpierw zagrał zespół Voo Voo, a muzycy z zespołu Haydamaky słuchali, potem grał zespół Haydamaky i słuchali muzycy Voo Voo. Dwa lata później ukazała się ich wspólna płyta, piąta w dorobku grupy. Po piosence z Grabażem i chłopakami z Vavamuffin zaakcentowali swoją obecność w Polsce także z okazji Euro 2012, nagrywając z krakowskimi Pudelsami utwór „Hello Euro".
Wcześniej, w latach 2002–2008, ukazały się ich cztery płyty solowe. Debiutancki album, „Haydamaky", to wybuch muzycznej i tekstowej naiwności, ale udany, bo prawdziwy i szczery. Drugi, „Boguslav", był eksperymentem z dziewczęcymi chórkami. Trzeci, „Perwersja" (na Zachodzie jako „Ukraine Calling"), przygotowany został na czasy pomarańczowej rewolucji.
– Byliśmy tam już pierwszego dnia – opowiada Sasza. – Tam na majdanie. Z Adą, od ubiegłego roku już moją żoną. Nie słucham ukraińskiego radia i nie mam w domu telewizji, tylko Internet. Rano przejrzeliśmy wiadomości i Ada mówi, że Juszczenko zbiera ludzi na majdanie. Przyjechaliśmy, a tam tłum. Ada pyta: „Będziecie tu grali?", a ja, że nikt mi tego nie proponował. Ona: „A kto ci musi to proponować?! Podejdź i spytaj!". Organizatorzy byli w szoku, bo nie było żadnego zespołu, tylko jeden prowadzący, który coś mówił do ludzi. Pytam go, czy możemy zagrać, a on: „Czy będzie zespół?". Zadzwoniłem z komórki i okazało się, że wszyscy z zespołu byli na majdanie. Pobiegli do domów po instrumenty i za godzinę byliśmy na scenie. Widziałem potem wideo z tego koncertu. Dużo tam krzyku, euforii! To był pierwszy wybuch sprzeciwu. Nikt nie wiedział, czy wojsko pójdzie przeciwko nam czy nie. Kiedy zszedłem ze sceny, byłem w transie: 300 tysięcy ludzi naładowanych emocjami, bo nikt nie wiedział, co się zdarzy. Pozytywni, pewni siebie, ale to 300 tysięcy ludzi przed tobą i ogromna za nich odpowiedzialność.