PIT, czyli rzecz o grabieży
Rząd, który kradnie od Piotra, żeby zapłacić Pawłowi, zawsze może liczyć na poparcie ze strony Pawła" – twierdził George Bernard Shaw.
Tę zasadę do perfekcji opanowały kolejne polskie rządy po 1989 r. Doskonale widać to na przykładzie absurdalnego systemu pobierania podatku dochodowego, jaki mamy w Polsce.
Etaty dla kilkudziesięciu tysięcy urzędników, miliony formularzy, pieniądze tracone na doradców podatkowych lub godziny spędzone nad ustawą, aby samemu wypełnić formularz PIT – to polska rzeczywistość. Cały ten system utrzymywany jest po to, aby od Kowalskiego ściągnąć 100 zł, od Malinowskiego 110 zł, a od Nowaka 140 zł. Żeby w społeczeństwie panowało przekonanie o sprawiedliwości – społecznej, oczywiście. Czyli że bogaci płacą więcej. Faktycznie jest zaś na odwrót. Bogaci nie są bowiem w większości etatowymi pracownikami, więc koszty funkcjonowania tego biurokratycznego absurdu ponoszą najbiedniejsi.
PIT podoba się tylko urzędnikom, którzy dzięki niemu mają etaty i niezłą rozrywkę. I tak na przykład pracownicy skarbówki w Katowicach postanowili, że jeśli pracodawca stawia pracownikom dzbanek z herbatą, to nie musi doliczać herbaty do wynagrodzenia. Jeżeli natomiast pracownicy dostaną paczkę z herbatą i sami ją zaparzą, jest to ich dochód, od którego państwu należy się podatek. Taką to właśnie pracę za nasze pieniądze wykonują urzędnicy badający deklaracje podatkowe.
Przedsiębiorcy i konserwatywne organizacje zainicjowały akcję „Polska bez PIT". Zaczynają skromnie. Nie chcą likwidacji podatku, a jedynie racjonalizacji. Czyli zryczałtowanego podatku od funduszu płac, który odprowadzałby pracodawca. Liczba podatników zmniejszyłaby się o 22 mln, a więc i składanych formularzy (projekt powinni zatem poprzeć także ekolodzy, którzy dbają o lasy...). Kto więc może być przeciw? Po pierwsze, wszelkiej maści doradcy podatkowi. Po drugie, armia urzędników drżących o etaty. Po trzecie, politycy, którzy będą się bali, że wprowadzenie tej drobnej zmiany uświadomi ludziom, iż ten kraj naprawdę można zmienić na lepsze i wcale nie trzeba go zadłużać. A to byłaby dla nich zapowiedź odejścia w niebyt polityczny. Ktoś zadałby bowiem pytanie: skoro to było takie proste, dlaczego przez lata tego nie robiono?