
Borgiowie
Serial HBO „Rodzina Borgiów” opowiada o dziejach jednego z najważniejszych rodów Europy. Ile w nim prawdy historycznej, a ile fantazji scenarzystów?
Ecce Homo", „Oto człowiek" – miał rzec Poncjusz Piłat wydający sąd nad Chrystusem. Tak zatytułował stworzony przez siebie wizerunek Syna Bożego w koronie cierniowej Elias Garcia Martinez, mizernej raczej sławy artysta hiszpański z początku XX w. Swój obraz umieścił na ścianie kościoła w malowniczym aragońskim mieście o średniowiecznym rodowodzie. Dzieło nie miało większej wartości artystycznej ani kultowej i pozostałoby zapewne nieznane, gdyby nie dobre chęci Cecilii Gimenez, 80-letniej miejscowej malarki amatorki, która postanowiła dokonać jego restauracji i tym samym ocalić je od zapomnienia. Ocaliła. W 2012 r. zniszczony przez sędziwą konserwatorkę fresk, teraz wyobrażający coś na kształt małpy w pozie kontemplacyjnej, stał się jedną z internetowych ikon. Społeczność użytkowników sieci wyposażyła „nową wersję" w znaczenia, uznała za symbol współczesnej kondycji ludzkiej i duchowości, zaraziła fenomenem inne media i w ogóle znakomicie się bawiła. Dzięki temu świat usłyszał o Sanktuarium Łaski, na którego murze widnieje owo malowidło, oraz poznał nazwę miasta, gdzie się to wszystko zdarzyło – Borja. Rzecz w tym, że piękna miejscowość jest źródłem innej opowieści, znacznie ważniejszej i bardziej intrygującej, która znalazła swe miejsce w dziejach Europy, a której tłem był rozkwit nowej epoki. Opowieści o żądzy władzy, pisanej krwią, zbrodnią, występkiem, lubieżnością i pychą. Senna Borja bowiem, wyobraźcie sobie, była kolebką potworów.
Przybysze z Walencji
Trzeba przyznać, że Borgiowie, przybysze z hiszpańskiej Walencji, wtedy części Korony Aragońskiej, na to miano solidnie sobie zapracowali. Pierwszym, o którym usłyszały całe Włochy, a potem cała Europa, był Alfons, syn Dominga, jednego z najznamienitszych panów w Borji. Choć zasiadł na Tronie Piotrowym i wyznaczał ścieżki Kościoła jako Kalikst III, jego imię nie przetrwało w powszechnej pamięci. Być może dlatego, że nie wpisał się w sposób znaczący do czarnej legendy Borgiów – jego najpoważniejszą przywarą był nepotyzm, w swoich czasach zatem (ani w żadnych innych) nie miał czym imponować. Ale przetarł drogę: jako troskliwy wuj uczynił kardynałem swego protegowanego, Rodriga, najmroczniejszego z przedstawicieli rodu.
Rodrigo, urodzony w 1431 roku, poszedł w ślady swego dobroczyńcy: konsekwentnie zdobywał kolejne tytuły i zaszczyty w hierarchii duchownej i świeckiej, by zostać wybranym na papieża w przesławnym 1492 r. Gdy Kolumb odkrywał Amerykę, nie zdając sobie z tego sprawy, gdy z Hiszpanii wypędzano Żydów, gdy w Wenecji powstawał pierwszy doskonale zorganizowany system monetarny, słowem – gdy rodziła się nowożytna Europa, w Stolicy Apostolskiej przejmował władzę człowiek, który miał zasłynąć jako najnikczemniejszy wśród przywódców Kościoła katolickiego. Aleksander VI, bo takie imię przyjął, nie zaprzeczał wielu zarzutom bądź nawet je potwierdzał. A oskarżano go o znacznie więcej. Miał kochanki i choć się tym nie chwalił, nie czynił też z tego wielkiej tajemnicy. Uwielbiał rozwiązły tryb życia: urządzane przez niego orgie stawały się wydarzeniem towarzyskim w kręgach zepsutej do szpiku kości arystokracji i powodem głębokiego oburzenia niższych warstw społecznych oraz tych spośród dobrze urodzonych, którzy kwestii sumienia i moralności nie traktowali wyłącznie instrumentalnie.
Dla Borgii libertynizm był nie tylko sposobem na życie, ale i stylem uprawiania polityki, a ta była jego drugą pasją. Własne słabości są doskonałym narzędziem poznawania cudzych – uczciwi i prawi często nie doceniają nieograniczonej głębi ludzkiego upadku – a stąd już tylko krok do korupcji, szantażu i opartych na strachu sojuszy. Rodrigo nie miał skrupułów, osiągał więc zamierzone cele ze skutecznością, która mogłaby inspirować Machiavellego. Oplótł siecią intryg cały Rzym, jemu też w rezultacie przypisywano uczynienie ze Świętego Miasta przedsionka piekieł, a nawet odpowiedzialność za desperackie wystąpienie Lutra. Gdy wymagało tego wzmocnienie własnego autorytetu, nie cofał się przed okrucieństwem i zbrodnią – ci, którzy go zawiedli lub stanęli mu na drodze, ginęli w nurtach Tybru lub konali otruci. Ilu z przeciwników Hiszpana zmarło śmiercią nienaturalną, historycy nie zdołają zapewne dokładnie ustalić już nigdy.