
Sztuka, czyli pałka lewaków
Dziś, aby zostać artystą poważanym przez salon, wystarczy atakować Kościół i propagować homoseksualizm. Talent nie jest potrzebny
W czasach PRL krążył dowcip: „Aby zostać członkiem Związku Literatów Polskich, trzeba wydać jedną książkę i dwóch kolegów". Dzisiaj wic ten można przerobić: żeby zostać współczesnym artystą, należy mieć w dorobku jeden wernisaż oraz obrazy. Najlepiej obrazy uczuć religijnych.
Współczesny artysta może dużo. Wolność artystycznej wypowiedzi stała się płaszczykiem ochronnym pozwalającym niemal na wszystko. Oczywiście – jak to w naszej rzeczywistości bywa – immunitet taki chroni tylko wybranych, koncesjonowanych speców od „sztuki współczesnej". Młody człowiek, który w internecie zamieści cykl karykatur wyszydzających Bronisława Komorowskiego, może się spodziewać o świcie wizyty funkcjonariuszy AWB. Tymczasem autor, który pokaże papieża przygniecionego meteorytem, może liczyć na miano jednego z najważniejszych artystów współczesnych. Co ciekawe – większych kłopotów napyta sobie osoba, która w demonstracyjny sposób zaprotestuje przeciw pseudoartystycznemu chamstwu.
Kto jest chuliganem?
Świadczy o tym toczący się wciąż proces karny Witolda Tomczaka, w przeszłości posła na Sejm i eurodeputowanego. W grudniu 2000 r. wszedł on do gmachu warszawskiej Zachęty i nawiązał „interaktywny dialog" z eksponowaną tam rzeźbą Maurizia Cattelana „Dziewiąta godzina". Rzeźba przedstawiała postać papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem. Tomczak usunął meteoryt, co prokuratura uznała za zniszczenie dzieła i wyrządzenie szkody w wysokości 40 tys. złotych. 13 maja odbyła się kolejna rozprawa w tej sprawie. – Czyn Witolda Tomczaka był zwykłym barbarzyństwem i chuligaństwem – komentuje dziś w wypowiedzi cytowanej przez „Rzeczpospolitą" Iwona Śledzińska-Katarasińska z PO, szefowa sejmowej Komisji Kultury.
Zarówno prokuratura, jak i Śledzińska-Katarasińska (komu to nazwisko niewiele mówi, niechaj je wpisze do wyszukiwarki internetowej) w bardzo wybiórczy sposób uznają kogoś za chuligana, barbarzyńcę i sprawcę czynu karalnego. Warto przypomnieć, że gest Tomczaka był bliźniaczo podobny do incydentu, jaki w tej samej Zachęcie miał miejsce ledwie miesiąc wcześniej, w listopadzie 2000 r. Jego głównym „aktorem" był Daniel Olbrychski. Wszedł on do Zachęty z ukrytą pod płaszczem szablą, którą porąbał kilka fotosów eksponowanych na wystawie Piotra Uklańskiego „Naziści". Zajście zarejestrowała towarzysząca mu ekipa telewizyjna. Nie miejsce tutaj, aby opisywać cały kontekst tamtej sytuacji (Olbrychski tłumaczył, że chciał w ten sposób zaprotestować przeciw wykorzystaniu wizerunku swego i kilku kolegów aktorów), niemniej dziś traktowana jest ona raczej jako happening, a wręcz przyczynek do „mołojeckiej sławy" niegdysiejszego odtwórcy roli Kmicica. Jak widać – nie chodzi tylko o zniszczenie, znacznie ważniejsze jest to, kto niszczy, w imię jakich pobudek działa. Olbrychskiemu jakoś uszło – twierdził, że bronił wizerunku swego i innych aktorów: „Nikt – ani autor wystawy, ani dyrektor Zachęty – nie zapytał właścicieli eksponowanych twarzy, czy chcemy być pokazani w takim kontekście" – tłumaczył. Tomczak w analogicznym zachowaniu jest już barbarzyńcą, chociaż protestował przeciw poniewieraniu wizerunku najwyższego pasterza Kościoła katolickiego i zarazem głowy państwa watykańskiego, z którym Polska utrzymuje stosunki dyplomatyczne. W tym kontekście jasne wydaje się, że przed oskarżeniem Tomczaka prokuratura powinna sporządzić akt oskarżenia wobec Cattelana i dyrekcji Zachęty na podstawie art. 136 par. 4 kodeksu karnego (karze podlega, kto na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej publicznie znieważa głowę obcego państwa).
Inżynierowie dusz i pałkarze
Ale nie tylko nad brakiem symetrii w traktowaniu bardzo podobnych zachowań warto się pochylić. Problem jest poważniejszy: w Polsce sztuka współczesna tak naprawdę dawno straciła wolność. Pozornie tylko korzysta z jej dobrodziejstw. W rzeczywistości traktowana jest instrumentalnie: jako pałka w rękach lewicy. Artyści zmienili się w pałkarzy rzuconych na pierwszą linię, frontmanami walki z religią katolicką albo homopropagandy. Tym samym stali się – jak chciał przed laty towarzysz Stalin – inżynierami dusz. Natomiast do polskiej sztuki niepostrzeżenie, tylnymi drzwiami powrócił socrealizm. Socrealizm to nie tylko kwestia estetyki, ważniejszy jest w nim ideologiczny przekaz. A dzisiejsza sztuka staje się coraz bardziej – na jego wzór – ideowym oraz propagandowym narzędziem lewicowego światopoglądu.