Najnowsza interwencja Uważam Rze

?Kronos? Witolda Gombrowicza rozczarowuje

Wydmuszka

Wiesław Kot

Gombrowicz to biseksualny erotoman. I co z tego?

Skandalu stulecia nie będzie. „Kronos", intymny dziennik Witolda Gombrowicza, to szpargały. Zapiski – często nawet niepełnym zdaniem – że ząb bolał, grało się w szachy, upiło, spółkowało pokątnie. Toż taką kronikę prowadzi byle gospodyni domowa: że nawala wątroba, benzyna znów skoczyła na litrze, a wujek Władek spod Kielc zapowiedział się z wizytą. Internet puchnie od podobnych blogów, więc te zapiski to żadna rewelacja.

Żeby to jeszcze jakoś rzutowało na literaturę... Ale skąd! Żeby to znacząco uzupełniało życiorys pisarza... Ale gdzie tam! Jak pisał ten swój wielki „Dziennik" do paryskiej „Kultury", to rozwijał otchłanne tematy porządnie, na kilka akapitów albo i stron. A tu ledwie skrobnął słówko na marginesie i już huk pod niebiosa. Gdyby wstał z grobu i zobaczył, jaki taniec odbywa się wokół tych jego notatek, pewnie miałby niezły ubaw. W sumie: jak mamy do czynienia z pisarzem formatu Gombrowicza, to należy szanować wszystko, co wyszło spod jego pióra. Ale bez przesady, bez przesady...

Autor z przodu i z tyłu

Dla porządku przejrzyjmy te zasoby. Najpierw reklamowane z hałasem pikanterie erotyczne. Zaczął zapewne dużo wcześniej, ale w zapiskach dopiero od trzydziestki zaczyna prowadzić katalog używanych pań i panów. „Wyjeżdżam do Zaborowa, gdzie Pankiewiczówna i służąca, i ta urzędniczka w zbożu". W tym Zaborowie po dwóch latach: „Pankiewiczówna oraz ta kurwa i służąca". Jak Zakopane to „histeryczna kurwa z Hali". W Warszawie nie lepiej: „kurwa z tryprem". Tu prawdopodobnie Gombrowicz zaraził się po raz pierwszy, potem tylko jeden szczep bakteryjny trypra wyganiał poprzedni. Wiele sobie z tego nie robił: „Cztery zastrzyki penicyliny, 1300 pezów i po wszystkim". W Argentynie w tej wyliczance zmienia się tylko język. Mamy różne „chiquity", „puty", „chicos" i „muciacios". Tak, dokładnie tak panie są odnotowywane – z nazwiska, z zawodu, z koloru włosów, z nazwy hotelu na godziny. Najmniejszych żywszych uczuć, żadnego zainteresowania. Toż jak się kto konno przejedzie w stadninie, więcej ma do powiedzenia o rumaku niż Gombrowicz o zaliczanych paniach. W 1935 r. upamiętniony też zostaje pewien Franek, młodszy od pisarza o dekadę, zresztą dość podłego pochodzenia. Franek został odnotowany, bo był pierwszy „na stałe". Na stałe? Kiedy po dwóch latach Franka wzięli do wojska, Gombrowicz jednej łzy nie uronił, faktowi temu poświęcił pół zdania. A potem już hurt. Pada lapidarne „lokajczyk", „młody Czech ze sklepu", „kapral", „kolejarz". Jeden z przelotnych kochanków kradnie mu wieczne pióro, inny płytę. Raz na pokątnym kontakcie typu homo przyłapała go policja i musiał się gęsto tłumaczyć na komisariacie. Innym razem umknął policyjnej obławie w dzielnicy homoseksualistów, prostytutek i spelun. Gdyby to zsumować, okazałoby się, że Gombrowicz miał pożycie z kilkoma setkami pań i z tyluż panami. A wszystko po nim spłynęło.

Noc na twardych dechach

Poza tym w Buenos Aires, gdzie zaczął te notatki, biednie i smutno. Gombrowicz tuła się z jednej stancji do następnej – byle taniej. W chwilach skrajnej bezdomności przygarniają go znajomi – zdarza się, że sypia na podłodze. Ogranicza się, jak może – stara się nie wydawać na siebie więcej niż dolara dziennie. Najbardziej brakuje mu porządnej porannej kawy, pija ostatnią lurę. Kiedy przymiera głodem, koledzy robią zrzutkę. Jak kupił okulary, to było wydarzenie, jak wykosztował się na adapter, to było święto. Z czasem Wolna Europa zaczęła u niego zamawiać felietony. Nie żeby puszczać na antenie, ale po to, by mu za nie zapłacić i tym samym uchronić go od śmierci głodowej. Księgarz (zresztą Polak), na którego adres przychodziły przekazy pieniężne z Europy, potrącał sobie procent za fatygę, choć nie bardzo było za co.

W banku, w którym pracował, atmosfera była gęsta. Spóźniał się do roboty, więc wzywano go na dywanik. Grzebano w jego osobistych papierach, wreszcie zakazano mu pisania powieści w godzinach pracy. Charakterek też ma niczego sobie. Ot, spacerują z przyjacielem ulicą, gadają o tym i owym. Przyjaciel dostrzega pucybuta i wysuwa nogę. Gombrowicz obrażony. Kiedy on mówi, nikt nie śmie się zadawać z pucybutem. Te nagłe obrazy i godzenie się ciągną się długą litanią. Gdyby prawdą było wszystko, co pisał o swoich chorobach, nie powinien dożyć czterdziestki (zmarł w wieku 65 lat). Jak nie egzema, to wątroba. Jak nie robaki, to wrzód na genitaliach. Jak nie „wzdęcie żołądka", to ząb. Co dzień coś.

Poprzednia
1 2 3

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Intermedia

• MYŚLI I SŁOWA • BEATA SZYDŁO