I dobrze, że już!
Wydawało się, że jeszcze na nią za wcześnie, że dopiero w przyszłym roku, a jednak jest! Pierwsza płyta nowego oblicza zespołu Myslovitz.
Innego, bo nie udawajmy, że nic się nie stało. Stało się przecież. Odejście Artura Rojka to ważny i poważny moment w historii zespołu, która niechaj trwa. Dobrze, że ten trudny moment już za nimi. I poza nim. To oczywiste, że znajdą się tacy, którzy od zespołu nagle się odwrócą, ale „tyłem" też można tej płyty choć raz posłuchać i kto wie, czy nie okaże się, że i dla nich ten ciąg dalszy ma sens. Bo ma! Jacek Kuderski (gitara basowa), Wojciech Kuderski (perkusja), Przemysław Myszor (gitara, instrumenty klawiszowe), Wojciech Powaga (gitara) i ten piąty (bardzo dobry wybór!) – Michał Kowalonek (śpiew, gitara). „1.577" to 10 utworów (właściwie dziewięć, bo jeden „na drugie ucho"), które tworzą atrakcyjną i spójną całość. I nie muszą się bronić. Przed kim? Przed czym? Jest po prostu dobrze. Zespół nie zapodział ani dawnych dobrych i znanych walorów, ani wypracowanego przez lata oryginalnego stylu i klimatu. „Telefon", „Koniec lata" czy „Sny o tym samym" to piosenki, które „mają papiery" na to, by zawojować niejedną z naszych list przebojów. I zawojują! A że druga część utworu „Jaki to kolor" podrażni niektórym uszy? To przecież wolny kraj, więc... o co chodzi? Finałowe optymistyczne i jakże beatlesowskie „Być jak John Wayne" pokazuje, że panowie szukają i chyba już wiedzą, w którą stronę pójść, ale bez strat i rewolucji. Szerokiej drogi!
Myslovitz
"1.577"
EMI