Bezkarna malwersacja
Blisko 1200 poszkodowanych na ćwierć miliarda złotych, które dosłownie wyparowało. Oskarżeni dostaną wyroki w zawieszeniu albo zarzuty wobec nich się przedawnią
W WGI TFI do rady nadzorczej udało się zebrać jeszcze głośniejsze nazwiska: Dariusza Rosatiego, Witolda Orłowskiego, Henrykę Bochniarz. Ta spółka nie rozpoczęła statutowej działalności i nie miała nic wspólnego z oszustwami, a dziś w rozmowie z „Uważam Rze" członkowie jej rady nadzorczej (Rosati, Orłowski, Bochniarz) czują się w takim samym stopniu ofiarami jak ci, którzy stracili pieniądze. Wszystko przez państwowy nadzór, który nie cofał licencji.
Bardzo dziwna upadłość
WGI na licencji działała tylko rok – wysłała do KPWiG i do klientów rozbieżne dane dotyczące wyceny rachunków inwestycyjnych wskazywanych w raportach miesięcznych. Jak bardzo różniły się dane, pokazują rozbieżności roszczeń wierzycieli – 320 mln zł na podstawie ostatnich rachunków z WGI do 247 mln zł, które obliczyła prokuratura jako realną stratę. Kiedy WGI straciła licencję, klienci próbowali wycofywać pieniądze, ale okazało się, że spółka jest bez grosza, a po miesiącu ogłosiła upadłość. Syndyk na koncie domu maklerskiego znalazł tylko 200 tys. zł. Żeby postępowanie upadłościowe mogło się toczyć, wierzyciele musieli wyłożyć własne pieniądze – w sumie prawie 800 tys. zł. Trudno uwierzyć, że pod nosem państwowego nadzoru finansowego WGI Dom Maklerski przez rok prowadził działalność, na którą nie miał licencji. Rozpoczął ją – jak się okazało – od zakupu obligacji wyemitowanych przez jedną z jego spółek: WGI Consulting, w której zarządzie zasiadali Maciej S. i Łukasz K. Obligacje spółki, która nie miała żadnego majątku, zostały wycenione na setki milionów złotych. To WGI Consulting jako spółka celowa dokonywała inwestycji w domu maklerskim Wachovia Securities w Stanach Zjednoczonych. Mimo to prokuratura w odrębnym śledztwie przeciwko zarządowi WGI Consulting nie uznała klientów WGI DM za pokrzywdzonych, chociaż w postępowaniu upadłościowym WGI Consulting byli uznani za poszkodowanych (wierzycieli).
Faktycznie na rachunku WGI w Wachovii w USA zdeponowano 33 mln USD, ale w niejasnych okolicznościach między końcem marca a czerwcem 2006 r., kiedy rachunek został zablokowany przez sąd w USD, zniknęło z niego 25 mln USD. Kolejne 4,15 mln USD Wachovia przelała do WGI Europe, spółki Macieja S. zarejestrowanej w Wielkiej Brytanii. Syndyk WGI Consulting sprzedał tę wierzytelność za 280 zł (!), a sam zarobił ponad 2 mln zł. Okazało się m.in., że pieniędzmi klientów WGI szefowie spółki zabezpieczyli kredyty. Prokuratura ustaliła też, że ponad 6,6 mln USD Łukasz K. i Maciej S. przetransferowali do WGI Europe, na konta w Credit Suisse, a stamtąd część tych pieniędzy przelano na ich prywatne rachunki m.in. w banku w Szwajcarii. Poza tym ostatniego dnia przed wybuchem afery S. i K. chcieli sprzedać WGI Consulting spółce córce WGI Europe. Po co? Najprawdopodobniej po to, by zatrzeć ślady przestępstw.
Do czego służy nadzór?
Po latach członków rady nadzorczej domu maklerskiego, którzy nazwiskami przyciągali klientów, prokuratura oczyszcza z zarzutów niedopełnienia obowiązków z powodu „braku rzeczywistego wpływu na działalność zarządu". Uznaje, że rada „miała bardzo ograniczone pole działania, ograniczało się tylko do zaleceń kierowanych do zarządu, które w praktyce nie odnosiły żadnego skutku". Pytanie, po co w takim razie istnieją rady nadzorcze.
Odrzuca się także zarzuty klientów, którzy oskarżają o brak nadzoru urzędników KPWiG i syndyków. Dlaczego prokuratura nie zdobyła się na oskarżenie młodych prezesów o oszustwo? Niewątpliwie przesyłane klientom informacje o zyskach z inwestycji były fikcyjne i służyły wyłącznie inkasowaniu kolejnych składek od klientów WGI. Dziś prezesi tłumaczą, że nie chcieli nikogo oszukać, a różnica wynikała z faktu, że klientom przedstawiano wycenę rynkową środków na koncie na podstawie „wyników długotrwałej strategii". Całą winę zrzucono na KPWiG, która odebraniem licencji spowodowała utratę zaufania klientów i upadek firmy.