Promile i kilometry
Za każdym razem, kiedy słyszę o pladze pijanych kierowców na drogach, budzi się we mnie pytanie: czy aby nie jest to temat zastępczy?
Piszę ten felieton kilka godzin przed rozpoczęciem kolejnego długiego weekendu (weekendy to nasza specjalność). Państwo będziecie go czytać już po tym czasie kilkudniowego wytchnienia. Jestem pewien, że jak przy każdej tego typu okazji policja do spółki z programami informacyjnymi wszystkich stacji odprawi tradycyjny spektakl zatytułowany „Horror na drogach, czyli nietrzeźwi kierowcy".
Należę do ludzi, którzy nie siadają za kierownicą nawet po wypiciu małego piwa – ze względów pragmatycznych. Nie chcę ryzykować utraty prawa jazdy, które jest mi niezbędne, aby nadążyć za tempem życia i obowiązkami zawodowymi. Jednak za każdym razem, kiedy słyszę o pladze pijanych kierowców na drogach, budzi się we mnie pytanie: czy aby nie jest to temat zastępczy? I zarazem dobry sposób na podreperowanie policyjnych statystyk (dla polskiego policjanta statystyki są rzeczą najważniejszą).
Z czego wynika ten sceptycyzm? Z prostego faktu: kierowca, który na polskiej drodze zostanie zatrzymany z poziomem 0,2 promila alkoholu, uznany zostanie za winnego wykroczenia. Grozi mu kara grzywny do 5 tys. zł, 30 dni aresztu oraz zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych na okres do trzech lat. Gdyby ten sam kierowca z takim samym poziomem alkoholu we krwi został zatrzymany w Danii, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemczech, Belgii, Francji i jeszcze kilku innych krajach europejskich, policjant mógłby mu co najwyżej zasalutować i życzyć szerokiej drogi. W tych państwach dopuszczalna dawka alkoholu we krwi kierowcy wynosi 0,5 promila (w Wielkiej Brytani 0,8 promila). Swoją drogą, ciekawa sprawa – unijni urzędnicy próbowali wprowadzać normy nawet na krzywą ogórka, ale pod tym względem w krajach członkowskich obowiązują różne regulacje.
Nie wierzę, że ktoś, kto prowadzi samochód, mając we krwi na przykład 0,35 promila alkoholu, jest potencjalnym mordercą zasługującym na najwyższą społeczną dezaprobatę, skoro w Niemczech traktuje się go jak pełnoprawnego uczestnika ruchu drogowego. Co więcej – podejrzewam, że wielu Polaków wsiadających po jednym piwie za kierownicę jeździ ostrożniej niż na trzeźwo, nie przekracza dopuszczalnej prędkości, nie przejeżdża skrzyżowań na pomarańczowym świetle, które właśnie zmienia się na czerwone, i tak dalej. Znajomy policjant opowiadał mi, że wieczorem najchętniej zatrzymuje tych, którzy jeżdżą hiperpoprawnie, bo w takiej grupie zdarza się najwięcej trafień „gości po piwku".
Nie nawołuję tutaj bynajmniej, aby podnieść w Polsce dopuszczalną zawartość alkoholu we krwi kierowców. Głównie dlatego, że tego typu postulat spotkałby się z tak dużą krytyką i wywołał tak wiele emocji, że po prostu skórka nie jest warta wyprawki, nie ma o co kruszyć kopii. Chciałbym jednak, aby policjanci i media wreszcie przestali się ekscytować informacjami, ilu pijanych „potencjalnych morderców" z 0,45 promila alkoholu we krwi zatrzymano w dany weekend na polskich drogach. Lepiej z podobnym uporem zwracać uwagę na fakt, że infrastruktura drogowa w Polsce jest w porównaniu z zachodnią Europą zapóźniona o kilkadziesiąt lat, a kilkaset kilometrów ruchliwych dróg znajduje się w takim stanie technicznym, że strach po nich jeździć nawet na trzeźwo. A niestety trzeba.