Musi być równowaga
Wywiad z Piotrem Guziałem, burmistrzem stołecznego Ursynowa
Dlaczego Hanna Gronkiewicz-Waltz jest tak niepopularna w Warszawie?
To dobre pytanie. Wydaje się, że po prostu się wypaliła, co widać od pierwszych dni drugiej kadencji. Jest po prostu nieobecna, nawet w przypadkach, kiedy musi tłumaczyć kwestie, które uderzają w kieszenie warszawiaków, jak podwyżki opłat za komunikację miejską, cięcia w rozkładach jazdy, ustawa śmieciowa. Pani prezydent wysługuje się wtedy pracownikami średniego szczebla. To drażni ludzi, bo idei wybierania w wyborach bezpośrednich prezydentów, wójtów i burmistrzów przyświecała idea znalezienia gospodarza, takiego ojca narodu. Wyborcy oczekują od niego, że w trudnych momentach stanie przed tłumem i powie: „wytłumaczę dlaczego".
Jak to pani prezydent nie widać? Oczyszczalnię ścieków Czajka otwierała z wielkimi fanfarami. I to dwa razy.
No właśnie. Zaliczyła całą serię wpadek, jak choćby ta ostatnia z wizytą w parku w Wilanowie, co opisywał „Nasz Dziennik". Pani prezydent zrobiła awanturę strażnikowi, bo zażądał od niej 5 zł za wejście. Potrafiła też powiedzieć, że ci, którzy zbierają podpisy pod referendum w sprawie jej odwołania, to nie są warszawiacy.
No właśnie, to jest ciekawe. Kim jest warszawiak?
W wyniku tragicznej historii II wojny światowej w zasadzie ciężko spotkać warszawiaków z korzeniami przedwojennymi. Warszawiakiem można być z wyboru, bo ktoś uległ fascynacji tym miastem albo przyjechał na studia czy znalazł partnera. W czasach kryzysowych dla mnie jako samorządowca warszawiakiem jest ten, kto płaci tu podatki.
Czyli nie będzie pan wyganiał z miasta ludzi, którzy się tutaj nie urodzili?
Ale przecież to dobrze, że chcą mieszkać w Warszawie i pracować na jej rzecz. W dzisiejszych czasach definicja obywatelstwa warszawskiego oznacza bycie płatnikiem podatku. Jeśli ktoś od tego ucieka, nie powinien na nic liczyć. System powinien go karać. Taki ktoś powinien być na ostatnim miejscu w kolejce do przedszkola czy żłobka, nawet gdy spełnia wszystkie kryteria. Jesteś samotną matką albo masz niskie dochody? Nie szkodzi, nie płacisz podatku, to jesteś na samym końcu kolejki.
W ramach oszczędności pani prezydent sięga do kieszeni mieszkańców. Tymczasem na samej administracji można by zaoszczędzić 200 mln zł
Co jeśli referendum się uda i obecna prezydent odejdzie ze stanowiska? Będzie pan kandydował na jej miejsce?
Z moimi osobistymi ambicjami i przemyśleniami nie jest tak prosto. W samorządzie działam już 15 lat. Byłem trzy kadencje radnym, a teraz jestem burmistrzem dzielnicy. Kiedy przez dłuższy czas jest się elementem ciała doradczego, jakim jest rada, ma się ochotę wziąć ster w swoje ręce. Człowiek się denerwuje, że pewne pomysły nie idą jak należy, uważa, że pewne rzeczy można zrobić lepiej. Że pewne rzeczy nie są realizowane, choć mogłyby.
A konkretniej? Załóżmy, że jutro zostaje pan prezydentem Warszawy. Co pan robi, żeby żyło się lepiej? Wszystkim, oczywiście.
Wiadomo, że z pustego to i Salomon nie naleje. Przede wszystkim prezydent musi ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje i być obecny. Pani prezydent nie była obecna na żadnej sesji żadnej z 18 rad dzielnic. A jako nieobecna nie słyszy wszystkich skarg, nie wie o problemach, kiedy one powstają. Często podejmuje decyzje, kiedy mleko już jest rozlane. Bywać, słuchać i rozmawiać to już jest połowa sukcesu, bo można wielu decyzji uniknąć albo tak je sformułować, żeby nie uderzały tak dotkliwie w warszawiaków. Uważam, że cięcia należy rozpocząć od siebie. Tak jak w domu. Jeśli nie starcza nam na czynsz, to zamiast kupować nowy samochód, sprzedajmy stary i przesiądźmy się do komunikacji miejskiej. Tymczasem pani prezydent sięga do kieszeni obywateli, zamiast zacząć oszczędzać od siebie, czyli od administracji. Administracja w Warszawie kosztuje miliard złotych. To ogromna kwota. Zatrudnienie za czasów obecnej prezydent wzrosło o ponad 35 proc., czyli o około 2 tys. osób.