Fenomen de Funesa
Wystąpił w ponad 130 filmach. Mimo że grał od młodych lat, sławę komika zdobył jako starszy, łysiejący pan
Charles Chaplin miał wąsik i charakterystyczny chód. Louis de Funes miał swoje miny i gesty. Takim go zapamiętamy – bo choć wcielał się w różne postaci, wszystkie naznaczone są jego charakterystycznym, ekspresyjnym stylem gry. W 30. rocznicę śmierci najlepszego francuskiego komika polskie stacje telewizyjne przypomną filmy z jego udziałem. W nadchodzącym tygodniu zobaczymy pierwszą część „Fantomasa" (ale kino+, 10 czerwca, godz. 20.10) oraz „Manię wielkości" (TVP 1, 11 czerwca, godz. 20.20). Dzięki roli komisarza policji Juve'a w 1964 r. świat odkrył talent de Funesa. A przecież takiej sławy nic wcześniej nie zapowiadało.
Ciężka droga do sukcesu
Zanim został dostrzeżony i doceniony, zagrał w ponad 100 filmach. Były to jednak role epizodyczne lub takie produkcje, o których dziś już nikt nie pamięta. A warto wiedzieć, że talent sceniczny de Funes przejawiał od dziecka (31 lipca przyszłego roku będziemy obchodzili 100-lecie urodzin aktora). Od najmłodszych lat rozśmieszał zarówno bliskich, jak i kolegów szkolnych. Debiutował jako 12-latek na deskach teatru w rodzinnym Courbevoie pod Paryżem, co zostało nawet odnotowane w lokalnej prasie (zebrał pochlebne opinie).
W kolejnych latach nie umiał jednak odnaleźć swojej drogi – zajmował się pracami dorywczymi, które najwyraźniej szybko go nudziły. Był m.in. pomocnikiem księgowego, projektantem wystaw sklepowych, a nawet ekspedientem. Przez kilka lat dorabiał graniem na pianinie w paryskich nocnych klubach. Jeszcze w czasie II wojny światowej, w 1942 r., zapisał się do szkoły teatralnej René Simona. Doskonale zdał egzamin wstępny – odgrywał scenę ze sztuki Moliera. W czasie zdobywania aktorskich szlifów poznał wiele postaci francuskiego kina, m.in. Daniela Gélina, dzięki któremu w 1945 r. otrzymał pierwszą rolę – w filmie „Kuszenie Barbizona" (jako statysta, nie wymieniono go w czołówce). Początek lat 40. to w ogóle był czas zmian w życiu de Funesa – w listopadzie 1942 r. rozwiódł się z pierwszą żoną Germaine Élodie Carroyer, w kwietniu następnego roku poślubił zaś Jeanne Augustine Barthélémy de Maupassant, arystokratkę i prawnuczkę pisarza Guya de Maupassanta.
De Funes zdobył szczęście osobiste; by odnieść pierwszy sukces zawodowy, musiał poczekać jeszcze dekadę. W 1954 r. zekranizowano sztukę teatralną „Ach! Te piękne kobietki" (wcześniej przedstawienie w Paryżu cieszyło się wielkim powodzeniem, przez trzy lata nie schodziło z afisza przy zapełnionej po brzegi sali). Wreszcie dostrzeżono w de Funesie potencjał komediowy. W 1957 r. natomiast po raz pierwszy zagrał rolę pierwszoplanową – w filmie „Jak włos w zupie", za którą otrzymał Grand Prix Śmiechu.
Wszyscy kochają Louisa
Przełomem w karierze de Funesa okazał się rok 1964. „Fantomas" oraz „Żandarm z Saint-Tropez" – główne role w tych filmach przyniosły mu międzynarodową sławę. Oba tytuły miały zresztą swoje kontynuacje. Nie ma co się dziwić – filmy z udziałem komika przyciągały do kin tłumy i osiągnęły pierwsze miejsca francuskiego box-office'u w latach 60. i 70. (np. „Wielką włóczęgę" z 1966 r. w samej Francji obejrzało ponad 17 mln widzów). W kolejnych dekadach filmy z udziałem de Funesa poznawały następne pokolenia – tym razem już na masową skalę, za pośrednictwem telewizji. Na całym świecie śmiano się do łez z nieco narwanego i gapowatego inspektora Ludovica Cruchota, czyli „Żandarma z Saint-Tropez". Nakręcono kolejne części: „Żandarm w Nowym Jorku" (1965), „Żandarm się żeni" (1968), „Żandarm na emeryturze" (1970), „Żandarm i kosmici" (1979) oraz „Żandarm i policjantki" (1981). Mimo że ostatnie dwa tytuły były wyraźnie słabsze scenariuszowo i realizacyjnie, oglądano je równie chętnie jak poprzednie – dla samego de Funesa!
Podobnie rzecz się miała z „Fantomasem" – przygody komisarza policji Juve'a, ścigającego genialnego przestępcę (w tej roli niezapomniany Jean Marais), tak bardzo spodobały się widzom, że powstały jeszcze dwie części („Fantomas powraca", 1965; „Fantomas kontra Scotland Yard", 1967). Swój sukces aktor przypłacił zdrowiem – trzykrotnie przeszedł zawał serca (ostatni z nich, w 1983 r., okazał się śmiertelny). Był jednak perfekcjonistą, poszczególne sceny powtarzał po wielekroć, aż uznał, że są doskonałe. Jego maniera aktorska pozornie wydaje się prosta: dużo krzyku, gestykulacji i robienie min. Sztuką jednak było to, by w ten sposób widzów rozśmieszać, a nie wydać się śmiesznym.