Prawo na wstecznym
Urzędy celne każą płacić importerom samochodów zaległą akcyzę sprzed pięciu lat. Żądania państwa idą w setki milionów złotych. Wielu niezależnych dilerów aut bankrutuje
Jawnie dyskryminowani
Wielu importerów zdecydowało się dochodzić swoich praw na drodze sądowej. W większości postępowań jednak orzeczenia zostały wydane na ich niekorzyść. Dlatego Stowarzyszenie Niezależnych Dilerów Samochodów przygotowało skargę do Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu. Wniosek dopiero będzie rozpatrywany, ale prawnicy współpracujący z importerami liczą na podtrzymanie dobrej passy w podobnych starciach ze Skarbem Państwa. Już w roku 2007 trybunał w Strasburgu wydał niekorzystną dla państwa decyzję w sprawie ograniczenia w odliczaniu VAT od samochodów osobowych i paliwa do nich. Według trybunału takie działanie polskich urzędników naruszało prawo unijne. Podobnie było z rozpatrzoną rok później skargą na nakładanie wyższej akcyzy na samochody osobowe sprowadzane z krajów unijnych. W tym przypadku polskie urzędy stosowały zasadę „im starsze auto, tym wyższa akcyza", która okazała się bezprawna, a państwo musiało zwracać ludziom niesłusznie pobrane podatki. Dla rozwiązania obecnego problemu prawnicy współpracujący z niezależnymi dilerami – obok wniosku do Strasburga – wysłali również skargę, która trafiła do Komisji Europejskiej w Brukseli. – Chodzi o to, że akcyza w Polsce od takich pojazdów narusza zasadę swobodnego przepływu towarów i usług. Faktycznie jest podatkiem dyskryminującym polskich importerów aut. Akcyza na poziomie 18,6 proc. wartości samochodu powoduje, że polski diler używanych samochodów absolutnie nie jest konkurencyjny np. w stosunku do swojego odpowiednika w Niemczech. Powyższa stawka to sztuczny zabieg fiskusa, bo w Polsce nie produkuje się zasadniczo pojazdów o pojemności powyżej 2 litrów – tłumaczy mecenas Rafał Szczerbicki z warszawskiej kancelarii Skp-Lex.
Po nitce do kłębka?
Dilerzy są przekonani, że państwo postanowiło uderzyć właśnie w ich środowisko, bo mają mniej wpływów niż wielkie firmy samochodowe, jak Nissan, Peugeot czy Toyota. A przecież również te koncerny zajmowały się sprowadzaniem do Polski spornych aut. Zdaniem części niezależnych dilerów problemy koncernów są jednak tylko kwestią czasu, bo fiskus desperacko szuka pieniędzy dla dziurawego budżetu państwa. Importerzy przestrzegają, że dowolna interpretacja przepisów może doprowadzić do kłopotów właściwie każdego podatnika, który w ostatnich kilku latach kupił samochód o pojemności silnika powyżej 2 litrów. – Jeżeli nie zatrzymamy tego procederu ze strony urzędów celnych i skarbówki, dojdzie do sytuacji, którą określam „po nitce do kłębka". Państwo dotrze do każdego, kto w dobrej wierze nabył takie auto i nie zapłacił akcyzy, której dzisiaj domagają się urzędnicy. A wtedy zacznie sięgać już wprost do kieszeni podatnika – ostrzega jeden z działaczy samochodowego stowarzyszenia. – Nie mam wątpliwości, że najważniejsza jest teraz realizacja doraźnego celu budżetowego. Za wszelką cenę, bez liczenia się ze społecznymi kosztami takich działań. Urzędnicy pokazują, że nie obchodzi ich bankructwo i zamykanie firm w całym kraju, utrata miejsc pracy, nierzadko dożywotnie zadłużanie podatników – dodaje mecenas Jakub Okoń.
W swoistej krucjacie przeciwko dilerom samochodowym urzędnicy posuwają się wręcz do nękania i zastraszania przedsiębiorców. Jedna z działaczek Stowarzyszenia Niezależnych Dilerów Samochodowych występowała niedawno w emitowanym na antenie Polsat News programie „Państwo w państwie". Już tydzień po publicznych wypowiedziach celnicy wyjątkowo intensywnie zajęli się jej przypadkiem. Kobieta prowadząca firmę samochodową dostała 30 decyzji finansowych, a do jej sprawy włączono zastępy nowych urzędników. Metoda zastraszenia okazała się na tyle skuteczna, że dzisiaj dilerzy w swoich wypowiedziach dla „Uważam Rze" wolą pozostać anonimowi. Jednak do czasu, bo nie wykluczają, że wkrótce będą musieli o wiele głośniej wykrzyczeć swój protest wobec działań państwa. Gdzieś przed Kancelarią Premiera lub gmachem Sejmu RP...