Paradoks lenia
Dlaczego bogaci mało pracują
Ranking produktywności obnaża także zacofanie Polski. Przeciętny pracownik przez godzinę wypracowuje zaledwie 23 USD, czyli dwa i pół razy mniej niż Niemiec (53,5 USD) i trzy razy mniej niż Holender (65 USD). To więcej, niżby wynikało z różnic w PKB (Polska – 20 592 USD, Niemcy – 39 028 USD, Holandia – 42 194 USD), ponieważ nadrabiamy część różnicy, pracując więcej (Polska – 1937 godzin rocznie, Niemcy – 1413, Holandia – 1379 USD). Te dane rozwiewają kolejny mit, że bogaci są bogaci, bo ciężko pracują. Nic bardziej mylnego: oni pracują mało, bo mogą sobie na to pozwolić, ponieważ są bardzo produktywni.
Jak zwiększyć produktywność?
Najważniejszym źródłem wzrostu produktywności jest postęp technologiczny, który zwykle zaczyna się w bogatym kraju. Jak opisuje prof. Erik Reinert w książce „How Rich Countries Got Rich... and Why Poor Countries Stay Poor" (Jak bogate kraje się wzbogaciły i dlaczego biedne pozostają biedne), jeszcze w 1850 r. w USA potrzebowano 15,5 roboczogodziny, by wyprodukować parę butów, w 1900 r. już tylko 1,7. Dopóki trwała „eksplozja produktywności", dopóty płace robotników rosły mniej więcej w tempie wzrostu produktywności. A dzięki temu na przykład St. Louis w stanie Missouri (było centrum produkcji butów) stało się jednym z najbogatszych miast w USA (ukoronowaniem tego okresu było zorganizowanie w tym mieście olimpiady w 1904 r.).
Ale po 1900 r. krzywa zwiększania produktywności zaczęła się spłaszczać, tzn. kolejne przyrosty produktywności były coraz mniejsze. Na przykład w 1923 r. parę butów produkowano przez 1,1 roboczogodziny, a w 1936 r. przez 0,9. Kiedy tempo wzrostu produktywności zaczęło maleć, ale nie słabł nacisk robotników na podwyżki płac, produkcję przeniesiono do uboższych krajów. Tylko że przenoszenie produkcji w takim momencie, gdy prawie wszystkie korzyści z jej wzrostu pozostają w bogatym kraju, sprawia, że biedny kraj nie może już istotnie podnieść poziomu życia w ten sposób (zresztą tylko dlatego bogaty mu tę produkcję oddaje). Najczęściej korzyści z innowacji są wówczas oddawane konsumentom w postaci niższych cen (i dlatego możemy kupić chińskie tenisówki za 20 zł ).
Istota bogactwa polega właśnie na wyszukiwaniu technologii, które pozwalają na takie „eksplozje produktywności". Takim przemysłem w latach 70. był przemysł motoryzacyjny, a w ostatnich latach produkcja telefonów komórkowych. Rozumieli to Finowie, którzy przez 17 lat dopłacali do powstałego w 1960 r. elektronicznego działu Nokii (firma wcześniej zajmowała się głównie produkcją papieru), zanim stała się ona największym na świecie producentem telefonów komórkowych. Dziś mimo kłopotów ciągle jest druga na świecie – po Samsungu – i ma ok. 30 mld euro przychodu rocznie, co stanowi 20 proc. PKB Finlandii (co ciekawe, w niektórych latach w dekadzie 1997–2007 sama Nokia płaciła nawet 23 proc. wszystkich przychodów podatkowych od korporacji w Finlandii).
To nie przypadek, że biedne kraje, które dogoniły bogate, często mają podobne do Nokii czebole (by wspomnieć tu tylko Samsunga czy Hundaia z Korei Południowej). Działy gospodarki z „eksplozją produktywności" zwykle mają duże bariery wejścia (dzięki nim jest relatywnie mała konkurencja, co wydłuża okres, zanim wzrost produktywności w postaci niższych cen przekaże się konsumentom), a czebolowa struktura pozwala na subsydiowanie nierentownej działalności, póki nie zacznie ona przynosić zysków, tak jak to było w wypadku Nokii. Oczywiście zamożne państwa bronią się przed tym, by biedniejsze kraje wchodziły na rynki produktów z „eksplozją produktywności" (bo to zmniejsza ich zyski) – i stąd nacisk na zwiększanie ochrony patentowej (jeszcze w XIX w. przeciętnie trwała ona 13 lat, obecnie trwa 19 lat, a Amerykanie lobbują, by wydłużyć ją do 20 lat). I dlatego Chińczycy regularnie naruszają zachodnie patenty, a tamtejsi politycy tylko pozorują, że z tym walczą.