
Homomafia trzęsie Kijowem?
Dziewiętnaście lat po tajemniczej śmierci syna ukraiński polityk oskarża władze o „kryszowanie” homoseksualnej mafii
W Kijowie na najwyższych szczeblach władzy – w administracji prezydenta, rządzie, prokuraturze generalnej i wielu innych urzędach państwowych – działa dobrze zorganizowana homoseksualna mafia, która uważa się za niezwyciężoną – ujawnił kilka dni temu w Kijowie były ukraiński parlamentarzysta Leopold Taburianski. Zaprezentował potężne opracowanie z opisem procederu oraz uczestniczących w nim polityków i urzędników, które już niebawem trafi do ambasadorów państw zachodnich rezydujących nad Dnieprem, a także przedstawicielstw OBWE i Rady Europy. – To zamknięty krąg wysoko postawionych działaczy państwowych i ich pomocników. Wypowiedziałem im wojnę, bo moi rodacy nie powinni dalej cierpieć – tłumaczy Taburianski. Wie, o czym mówi. Dziewiętnaście lat temu w jego służbowym mieszkaniu przy ul. Lesi Ukrainki w centrum Kijowa znaleziono zwłoki jego syna. – Wszystko wskazuje na to, że Rusłan padł ofiarą homoseksualnej mafii, która ma na koncie szereg podobnych zbrodni – przekonuje.
W rodzinnym Dniepropietrowsku Taburianski to człowiek legenda. W połowie lat 80. XX w. zakładał tam pierwszy na sowieckiej Ukrainie przyczółek wolnego rynku – spółdzielnię produkcyjną wytwarzającą atlasy do ćwiczeń. W 1990 r. został wybrany do parlamentu, który rok później ogłosił niepodległość państwa. Dziesięć lat później polityk koordynował w Dniepropietrowsku akcję „Ukraina bez Kuczmy".
Towar na zamówienie
O ukraińskich „chłopcach na telefon" wiele lat temu donosiła ukraińska prasa. Szczególnie o „usłudze ekskluzywnej". „Klient zamawia konkretnego chłopaka, który mu się spodobał. Jeśli nie uda się z nim dogadać w sprawie seksualnych usług za pieniądze, to podstępem albo siłą ściągają go do klienta, a po wszystkim sprawiają, by zamilkł na zawsze. W większości przypadków znajdują go powieszonego, a sprawę przedstawia się jako samobójstwo" – opisywali dziennikarze.
W 1994 r. 17-letni syn Taburianskiego Rusłan studiował na pierwszym roku kijowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego. „Słoneczny chłopak", jak nazywali go koledzy, i dusza kompanii studenckich imprez miał pecha – wpadł w oko jednemu z wykładowców. Na tyle, że ten postanowił go sobie „zamówić". 28 czerwca 1994 r. Rusłan Taburianski zginął w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach.
Rodzina znalazła jego powieszone, obnażone zwłoki, a ekspertyza biegłych wskazała, że przed śmiercią został zgwałcony. – Niemal od początku milicja i prokuratura robiły wszystko, by zatuszować sprawę – przekonuje dziś Leopold Taburianski. Pierwotna ekspertyza z oględzin zwłok sporządzona przez biegłego sądowego nie spodobała się śledczym, więc nawet nie próbowano jej podmieniać – po prostu wydrapano papier tam, gdzie były niewygodne ustalenia, a na miejscu starego tekstu wpisano nowy, który pasował do tezy śledczych. Po zmianach nie zgadzało się nic: ani obrażenia, ani charakter uduszenia, ani nawet godzina śmierci. Zniknęły też ślady pobicia.
Nie wyjaśniono, dlaczego Rusłan Taburianski był nagi ani dlaczego na jego szyi odkryto dwie bruzdy: jedną niezamkniętą, od sznura, na którym wisiał, i drugą, zamkniętą, od innego kabla. Ojciec ofiary przypuszcza, że był to kabel elektrycznej maszynki do golenia, którą znaleziono na podłodze – fabrycznie powinien być spiralnie skręcony, a był rozciągnięty i wyprostowany. Dodatkowo sznur, na którym wisiał Rusłan, był wysmarowany mydłem, którego w domu nie znaleziono. Nie wyjaśniono też, dlaczego rzekomy samobójca przed śmiercią splądrował mieszkanie i wyrzucił z szaf rzeczy, jakby czegoś w nich szukał, a jednocześnie na tyle dbał o porządek, że odciętą część sznura, na którym wisiał, wyrzucił do śmietnika. Ani do kogo należały ślady krwi w kuchni i garderobie. Bo że nie była to krew Rusłana, śledczym ukryć się nie udało.
Nie jest też jasne, dlaczego na polecenie jednego z prokuratorów uczelnia, na której studiował Rusłan, skreśliła zmarłego z listy studentów nie z powodu śmierci, ale „ze względu na niedostateczne oceny". Śledztwo to zamykano, to wznawiano, by wreszcie w 2006 r. odłożyć je na półkę. Jednak nie bez ostatecznych konkluzji: – W czasie prowadzenia śledztwa doszedłem do wniosku, że o samobójstwie nie może być mowy. Było to albo zabójstwo, albo ofiarę zmuszono do tego, by się powiesiła – komentował w 2007 r. odsunięty od sprawy prokurator Władysław Zbaranski.