
Homomafia trzęsie Kijowem?
Dziewiętnaście lat po tajemniczej śmierci syna ukraiński polityk oskarża władze o „kryszowanie” homoseksualnej mafii
Ostatnią osobą, która dzwoniła do Rusłana Taburianskiego przed śmiercią, był jeden z jego wykładowców. Zdaniem ojca ofiary wiele wskazuje na to, że to on mógł być „zamawiającym". Wykładowca najpierw na kilka miesięcy zniknął z Kijowa. Żeby było ciekawiej, kiedy prokuratura bezradnie rozkładała ręce, tłumacząc, że nie może go znaleźć i przesłuchać, przyjmował order od zwierzchnika serbskiej Cerkwi prawosławnej. Potem, w marcu 2006 r., jako kandydat Ukraińskiej Partii Konserwatywnej do parlamentu zasiadał we władzach Międzynarodowej Akademii Kadr. Sprawa Rusłana Taburianskiego doszła w końcu i do ukraińskiego parlamentu – zajął się nią kilka lat temu komitet do spraw walki z przestępczością zorganizowaną.
– Z materiałów śledztwa jasno wynikało, że Rusłana najpierw pobito do nieprzytomności, a potem powieszono. Kiedy sprawą zajmowała się moja komisja, przychodzili do mnie parlamentarzyści i pytali: „Po co czepiasz się takiego porządnego człowieka?". Prawdopodobny zabójca zrozumiał, że krąg podejrzeń się zaciskał, więc zaczął działać za pośrednictwem wpływowych przyjaciół. Nagle się dowiedziałem, że sprawa została zamknięta, a prowadzącego ją śledczego zwolnili – opowiadał kilka lat temu w jednym z wywiadów były szef komitetu Wołodymyr Stretowycz.
Krysza, czyli prawo na lewo
O przestępstwach seksualnych dokonywanych przez polityków i wysoko postawioną kastę „mażorów" nad Dnieprem mówi się od dawna, lecz niemal zawsze są one skutecznie tuszowane. Kilka lat temu wybuchła afera, kiedy ujawniono, że kilku parlamentarzystów miało wykorzystywać seksualnie dzieci odpoczywające w słynnej letniej bazie Artek na Krymie. Sprawa zniknęła z ekranów telewizyjnych wiadomości i łamów gazet niemal tak szybko, jak się pojawiła.
„Kryszowanie", czyli wspieranie przestępczej działalności przez milicję, sądy, prokuraturę, wpływowych polityków, biznesmenów czy „zwyczajnych" bandytów, i zacieranie śladów przestępstw, oczywiście za odpowiedni udział w zyskach z nielegalnego procederu, to na Ukrainie codzienność. Doszło do tego, że bandyci biorący udział w „rejderstwie", czyli siłowych najazdach na firmy upatrzone przez „kryszowanych", byli szkoleni – jak ostatnio ujawniły niezależne media – w jednym z ośrodków ukraińskiego MSW. Nic więc dziwnego, że rekordy oglądalności bije pokazywany w jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych program „Śledztwo prowadzą parapsycholodzy", w którym ukraińscy jasnowidze analizują zakwalifikowane jako samobójstwa morderstwa podrostków na tle seksualnym. Mimo to co jakiś czas, pomimo skrzętnego tuszowania, wypływają na światło dzienne przestępstwa dokonywane z zimną krwią przez kastę „mażorów": polityków, urzędników różnych szczebli i przyuczonych do bezkarności ich dzieci, żon, kochanek.
Kryszowanie to wspieranie działalności przestępców przez policję, sądy, prokuratorów i wpływowych polityków
Tak było ze sprawą Oksany Makar, 18-latki z Mikołajowa na południu Ukrainy, którą w marcu zeszłego roku grupa „mażorów" zgwałciła, a następnie, by „pozbyć się problemu", dusiła, na koniec oblała łatwopalnym płynem i podpaliła. Sprawców, wśród których, jak donosiły lokalne media, byli prawnik z urzędu miasta, syn prokuratora i syn szefowej jednego z rejonów (powiatów), zatrzymano i niemal natychmiast wypuszczono na wolność. Dopiero wielotysięczne demonstracje oburzonych mieszkańców Mikołajowa przed siedzibą prokuratury oraz akcje poparcia w wielu innych miastach, m.in. Odessie, Lwowie, Charkowie i Kijowie, sprawiły, że po kilku dniach wrócili za kraty.
Polowanie na człowieka
Podobnie było z deputowanym do ukraińskiego parlamentu Wiktorem Łozińskim, który wraz z miejscowym komendantem milicji i szefem prokuratury urządził w czerwcu 2010 r. swoiste safari. Rolę zwierzyny łownej odgrywał mieszkaniec wsi, który zapuścił się do lasu stanowiącego w mniemaniu polityka jego wyłączną własność. Ofiarę rozjeżdżano samochodem i rozstrzeliwano z broni palnej. Kiedy sprawa wyciekła do mediów, parlamentarni koledzy Łozińskiego zwołali konferencję prasową, na której domagali się przyznania mu za dokonaną zbrodnię odznaczenia państwowego – rzekomo zasłużył na nie, „walcząc z przestępczością". Groźnym przestępcą unieszkodliwionym przez „bohaterskiego deputowanego" miała być jego ofiara. Łozińskiego co prawda w końcu skazano za zabójstwo na 15 lat, ale krzywdy zrobić nie dano. W zeszłym roku w kolejnej instancji zmieniono kwalifikację czynu na chuligaństwo i równocześnie skrócono wyrok o kilka lat. W więzieniu, jak donoszą media, a czemu służba więzienna stanowczo zaprzecza, Łoziński w najlepsze imprezuje z wysoko postawionymi przyjaciółmi w siedmiopokojowym apartamencie, zajada się kawiorem, a dla współtowarzyszy niedoli, z okazji zmiany swojego wyroku, zorganizował nawet koncert znanego piosenkarza. I szykuje się do powrotu na swoje włości, gdzie, jak sam miał mawiać, „jest carem i Bogiem". – Byłem zszokowany, kiedy w trakcie jednego z pierwszych przesłuchań prokurator poradził mi, żebym przyczyn śmierci syna „szukał w sobie, w swoich wystąpieniach z trybuny parlamentarnej" – opowiada Taburianski. Nie był to jedyny przypadek, kiedy śmierć syna przedstawiciele władz próbowali wiązać z polityczną działalnością byłego deputowanego.