Biurokrata na drodze
Panie Redaktorze Tomaszu Teluk, w artykule „Dziura w autostradzie" pisze Pan między innymi, że polskie drogi są „chyba najdroższe na świecie", a działalność resortu ministra Nowaka określa Pan jako „festiwal niekompetencji".
To wszystko widać gołym okiem, wielu Polaków (ja także) jeździ po świecie i może porównać, jak tam się buduje, a jak u nas. W czym zatem jest problem? Otóż moim zdaniem w tym, że budową dróg i ogólnie infrastruktury w Polsce zajmuje się około 17 tys. urzędników. Ta armia biurokratów zajmuje się głównie sama sobą, a nie budową jako taką. Skutecznie rozmywają się kompetencje i odpowiedzialność, a przepływ informacji przez liczne biurokratyczne struktury i meandry prawne trwa nieskończenie długo i czasami przypomina zabawę w głuchy telefon. I może właśnie o to chodzi. W polskiej rzeczywistości nie sposób ustalić winnych błędów, zaniechań i ewidentnych szkód, bo urzędnicy i tak nie ponoszą odpowiedzialności za swoje decyzje. Najwyżej mogą stracić posadę, co nie jest szczególnie dokuczliwe, bo często dzięki wypracowanym wcześniej układom szybko znajdą inną, często wcale nie gorszą. Dla porównania: narodowy program budowy dróg i autostrad w Stanach Zjednoczonych zainicjował w 1953 r. prezydent Dwight Eisenhower i wyznaczył do nadzoru nad tym programem 50 urzędników na cały kraj – po jednym w każdym stanie. W rezultacie, pod koniec pierwszej kadencji Eisenhowera, czyli po czterech latach, ponad połowa z zamierzonych inwestycji drogowych była wykonana, a były to tysiące kilometrów, często w bardzo trudnym terenie. Jestem przekonany, że wiele problemów przy budowie dróg i autostrad w Polsce jest wywoływanych sztucznie przez urzędników zatrudnionych przy nadzorze tych budów, z powodu „korzyści ubocznych" lub po to, by mogli oni uzasadnić potrzebę swojego istnienia.
Podobnie jest z „problemem śmieciowym" i remontami w Warszawie. Mieszkam w tym mieście od 1992 r. i wówczas było tu, oprócz Urzędu m. st. Warszawy, siedem urzędów dzielnicowych, w których pracowało nieco ponad 2 tys. urzędników. Dziś Warszawa to 18 dzielnic, 18 ratuszy (oprócz Urzędu m. st. Warszawy), 18 burmistrzów, z których każdy ma kilku zastępców. W warszawskiej administracji samorządowej zatrudnione jest obecnie ponad 8 tys. osób. Do tego „społecznie" pracuje ok. 480 radnych. No to jak ta armia biurokratów może cokolwiek skutecznie załatwić? Zajmuje się głównie sama sobą, a nie miastem i jego problemami. Obecna Pani Prezydent zatrudnienie w administracji znacząco zwiększyła, ale nie zadbała o jej efektywność i skuteczność. W pewnym sensie zaplątała się we własne nogi, stąd teraz sama peregrynuje od mieszkania do mieszkania, „wyjaśniając" mieszkańcom problemy, wysyła też (za nasze pieniądze) tysiące listów, ale nie przychodzi jej do głowy, by potrząsnąć tym biurokratycznym molochem, na czele którego stoi. Może nie jest w stanie, gdyż jest on już zbyt silny?
Stanisław Sumera, Warszawa