Szczygieł: anatomia manipulacji
Wydaje się, że w tekście Mariusza Szczygła „Śliczny i posłuszny” tak naprawdę nie chodziło o to, że kobieta, która 31 lat temu zakatowała sześcioletniego chłopca, do niedawna pracowała jako nauczycielka
Zacznijmy od początku. O tej sprawie słyszał niemal każdy. Pojawia się bowiem jako przykład najohydniejszej zbrodni wobec dziecka – ilekroć tylko opinią publiczną wstrząśnie kolejne tego typu wydarzenie. Kiedy w 2001 r. w Warszawie konkubent matki utopił czteroletniego Michałka w lodowatej Wiśle, a tonące dziecko wołało do niego z rozpaczą „Tato, tato". Kiedy w 2012 r. na Mokotowie rodzice zabili niedożywioną i skatowaną wcześniej dwumiesięczną córeczkę. Kiedy w 2013 r. w Inowrocławiu 21-letnia Natalia S. udusiła półtorarocznego syna Filipa, aby zrobić na złość swemu konkubentowi. Ilekroć mówi się o przemocy, okrucieństwie i bestialstwie wobec bezbronnego dziecka, zawsze przywoływany jest ten przykład – w 1982 r. Renata K. zakatowała syna swego konkubenta, sześcioletniego Daniela, bijąc go przez cały dzień skórzanym paskiem ze sprzączką. Wszystko zdarzyło się w tzw. porządnej rodzinie, żadni menele, ludzie wykształceni, obyci.
Śledztwo dziennikarskie
Tropem Renaty K. po 31 latach ruszył reporter „Gazety Wyborczej" Mariusz Szczygieł. Swoje ustalenia opisał w tekście „Śliczny i posłuszny" opublikowanym na łamach „Dużego Formatu" w przeddzień zakończenia roku szkolnego. W przejmujący sposób przypomniał w nim gehennę systematycznie katowanego sześciolatka. Ustalił, co w chwili druku tekstu robiła Renata K. – oprawczyni i morderczyni. Była nauczycielką oraz ekspertem MEN, decydującym m.in. o awansie zawodowym młodych pedagogów. W tekście Szczygieł zapseudonimował ją jako „Ewę T.". W internecie bardzo szybko pojawiło się jednak nie tylko jej imię i nazwisko, ale także adres, numer telefonu, aktualne zdjęcie, informacja, w jakiej szkole uczy – w warszawskiej Sempołowskiej. Ktoś napisał, że internauci w ten sposób linczują Renatę K. Myślę, że raczej dopadły ją Erynie – boginie zemsty i gniewu. Jak widać, uznały, że Renata K. nie poniosła jeszcze wystarczającej kary – chociaż tę wymierzoną przez sąd już odbyła.
No właśnie – proste pytanie: w jaki sposób sadystyczna morderczyni dziecka może pracować w zawodzie nauczycielskim? Odpowiedź jest prosta – zgodnie z prawem. Skazana została na 15 lat pozbawienia wolności, w więzieniu odsiedziała 10 lat. Po kolejnych 10 latach wyrok uległ zatarciu – od tamtej pory Renata K. ma prawo we wszystkich dokumentach określać się jako osoba niekarana.
I tutaj mamy pierwszy zgryz. Dziennikarskie śledztwo Szczygła tak naprawdę stoi w jaskrawej sprzeczności z filozofią, jaką wyznaje „Wyborcza". Zasady państwa prawa mówią jasno: wyrok zatarty uznaje się za niebyły, nie można „szarpać" kogoś, kto został już skazany prawomocnym wyrokiem i odbył karę. Jakież więc motywacje kierowały reporterem z Czerskiej, że złamał paradygmaty swojej firmy? Pojawia się pierwsze tłumaczenie: za naganną pod względem etycznym uznał sytuację, w której ktoś skazany za zabicie dziecka pracuje jako nauczyciel. Niemniej widać w tym mieszanie dwóch porządków: „imperatywu moralnego", podpowiadającego nam, że to niedopuszczalne, i litery prawa, które przewidziało instytucję zatarcia wyroku.
Co więcej, ów „imperatyw moralny", który obudził się nagle w przypadku Renaty K., nie ma w „Wyborczej" zastosowania w sytuacjach w jakiś sposób podobnych. Ktoś, kto był zaangażowany w kolaborację z komunizmem, może uchodzić za autorytet moralny. I to w każdym przypadku: jeżeli swoje winy odpokutował np. poprzez późniejsze zaangażowanie w działalność tzw. opozycji demokratycznej, jeżeli werbalnie uznał swój „błąd młodości" lub jeżeli niczego nie uznawał i przeszedł nad wszystkim do porządku dziennego. Wachlarz przykładów, w których „imperatyw moralny" na Czerskiej jakoś się nie budzi, jest szeroki. Od Tadeusza Mazowieckiego, któremu dziś nie godzi się wypominać podłej postawy z młodych lat (w sprawie biskupa Kaczmarka), po Zygmunta Baumana, któremu ponoć tylko faszyści i chuligani pamiętają dawną służbę w KBW.