Wołyńska zagłada Polaków
Ukraińscy nacjonaliści nigdy nie zostali ukarani za mord Polaków na Wołyniu. Ich państwo pozwala im go świętować
W lipcu 1943 r. zbrodnie ukraińskich nacjonalistów na Polakach na Wołyniu osiągnęły apogeum. W ciągu kilku tygodni wymordowano ich prawie 20 tys. Zbrodnie o niesłychanym okrucieństwie nigdy nie zostały rozliczone, a ich sprawcy pozostali bezkarni. Nie zrobiło tego nawet niepodległe państwo ukraińskie, które w dodatku pozwoliło ukraińskim zbrodniarzom świętować swoje mordy.
Niedziela 11 lipca 1943 r. na zawsze zapisała się w pamięci Polaków urodzonych na Wołyniu. Oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) kompleksowo zaatakowały wówczas polskie wsie i dokonały masowej eksterminacji ludności. W pierwszym rzucie atak ukraińskich nacjonalistów objął 85 miejscowości powiatu włodzimierskiego i 11 powiatu horochowskiego. Rzeź w rejonie Włodzimierza rozpoczęła się o godz. 2.30 nad ranem we wsi Gurów, by w kolejnych godzinach objąć zasięgiem kolejne miejscowości – Gurów Wielki, Gurów Mały, Wygrankę, Żdżary, Zabłodźce, Sądową, Nowiny, Zagaje, Poryck, Oleń, Orzeszyn, Romanówkę, Lachów, Gucin i wiele innych. W Gurowie zamordowano 410 Polaków, w Porycku ponad 200, a w kolonii Orzeszyn spośród 340 mieszkańców zginęło aż 270. Atak na Sądową przeżyło zaledwie 20 z 600 mieszkańców. W kolonii Zagaje z 350 osób życie ocaliło jedynie kilkanaście. Polskie wsie i osady ograbiono i spalono. Ukraińcy nie zawahali się zaatakować polskich wiernych przybyłych na msze. Tak było m.in. w Porycku – rodowym mieście Czackich. Członkowie miejscowej bojówki UPA wystrzelali z bliskiej odległości siedzących w ławkach katolików, a potem metodycznie dobijali rannych. Zginęło około 100 osób, w tym miejscowy proboszcz, ks. Bolesław Szawłowski. W całym Porycku z rąk upowców zginęło 222 Polaków. Tak było również w Kisielinie w powiecie horochowskim, gdzie wierni zostali ostrzelani podczas wyjścia z kościoła. Niewielka grupa w próbie samoobrony zabarykadowała się w połączonej z kościołem plebanii. W efekcie ukraińskiego ataku w Kisielinie co najmniej 80 osób zostało zastrzelonych bądź zakłutych bagnetami. Ale był to dopiero początek największej fali ukraińskich zbrodni na wołyńskich Polakach w lipcu 1943 r.
Szał bestialstwa
Szaleńcza rzeź polskiej ludności dopiero nabierała rozpędu. 12 lipca Ukraińcy wymordowali Polaków w kolejnych 50 miejscowościach powiatu horochowskiego, włodzimierskiego i zdołbunowskiego, a 13 i 14 lipca napadli kolejne 19 miejscowości. W ciągu dwóch następnych dni (14 i 15 lipca) zaatakowali osiem miejscowości w powiecie krzemienieckim, a następnie znów przetoczyli się przez wsie powiatu horochowskiego i włodzimierskiego. Dotkniętych zostało aż 29 z nich. Od 16 do 18 lipca bojówki UPA całkowicie zlikwidowały 33 polskie wsie i kolonie w powiecie kostopolskim i sarneńskim. Tak było przez cały lipiec. 30 i 31 lipca UPA utopiła we krwi 22 polskie miejscowości, głównie w gminach Antonówka, Rafałówka i Włodzimierzec na terenie powiatu sarneńskiego. Łącznie w prawie 520 miejscowościach wymordowano co najmniej 10,5 tys. Polaków. Okrucieństwo tych zbrodni było niewyobrażalne. W jednym z raportów Komendy AK Obszaru Lwowskiego przedstawiano je następująco: „kobiety, nawet ciężarne, przebijali bagnetami do ziemi, dzieci rozrywali za nogi, inne nadziewali na widły i rzucali za parkany, inteligentów wiązali drutem kolczastym i wrzucali do studzien, odrąbywali siekierami ręce, nogi, głowy, wycinali języki, odcinali nosy i uszy, wydłubywali oczy, wyrzynali przyrodzenie, rozpruwali brzuchy i wywlekali wnętrzności, młotkami rozbijali głowy, żywe dzieci wrzucali do płonących domów. Żywych ludzi przerzynali piłami, kobietom odcinali piersi, inne nadziewali na pale lub uśmiercali kijami. Wielu ludzi skazywali na śmierć – z wyroku – odrąbując ręce, ręce nogi, a na końcu głowę". Niszczyli też polskie domy i dwory, druty telefoniczne, kościoły, dosłownie wszystko, co mogłoby wskazywać na istnienie Polaków na tych terenach. Ale ukraińskie ataki nie były wyłącznie dziełem bojówek OUN i oddziałów UPA. Co najmniej połowę napastników stanowiła miejscowa ludność ukraińska, tzw. czerń, uzbrojona w siekiery, kosy, widły, noże, młotki i inne prymitywne narzędzia zbrodni. Wśród atakujących były także kobiety i kilkunastoletnie dzieci. To one na masową skalę grabiły domy i zagrody polskich ofiar, zanim jeszcze te zostały podpalone. Tak minął na Wołyniu lipiec 1943 r. Na początku sierpnia fala ukraińskich zbrodni nieco opadła, ale już w następnych tygodniach zaczęła powracać. Wtedy ofiarami ukraińskich mordów byli głównie Polacy z powiatów: kowelskiego, lubomelskiego, równienińskiego i ponownie horochowskiego oraz włodzimierskiego. Pod koniec miesiąca ich natężenie znowu przybrało na sile. 29 sierpnia Polacy ginęli w co najmniej 54 miejscowościach tych powiatów, a 30 i 31 sierpnia w co najmniej 31. Sierpniowe zbrodnie pochłonęły ponad 8 tys. polskich ofiar. Szczególnie wstrząsająca była rzeź w Ostrówkach w powiecie lubomelskim, w której przed wojną mieszkało prawie 1,5 tys. osób. Gdy wieś otoczył oddział UPA pod dowództwem Iwana Kłymczaka „Łysego", mieszkańców zwołano na zebranie do miejscowej szkoły. Napastnicy chcieli wyciągnąć ich z domów. Mężczyzn zamknięto w szkole, kobiety i dzieci skierowano zaś na plac szkolny lub do kościoła. Tam od zgromadzonych zażądano kosztowności i zegarków. Pozbawionych kosztowności Ukraińcy zaczęli mordować. Mężczyzn uśmiercali uderzeniami w głowę siekierą lub drewnianą maczugą, a ich ciała zrzucano do pospiesznie wykopanych dołów. Zamknięci w kościele kobiety, dzieci i starcy mieli być spaleni żywcem. Jednak wówczas nadjechały niemieckie patrole. Ale zamiast zaatakować Ukraińców, Niemcy woleli odjechać, pozwalając im dokończyć rzeź. Uwięzionych w kościele wyprowadzono na pole, w okolice pobliskiego lasu Kokorawiec, gdzie zabijano ich strzałem w tył głowy lub uderzając bagnetami. Miejsce mordu zyskało potem wśród okolicznych mieszkańców miano „trupiego pola". W Ostrówkach zginęło łącznie około 520 osób, z czego aż 246 stanowiły dzieci poniżej 14. roku życia. Wieś została doszczętnie splądrowana i spalona. Ale epilog tego dramatu nastąpił kilka godzin później. Wieczorem w pobliskim lesie Ukraińcy całymi rodzinami świętowali „udaną rzeź" alkoholem, jedzeniem i zabawami przy ognisku. W ten sposób w ciągu zaledwie kilku godzin zniknęła z mapy duża polska wieś i jej mieszkańcy. To była prawdziwa demonstracja ukraińskiego bestialstwa.