Tradycja PRL
Państwo to specjalna organizacja siły, przemocy w celu uciskania jakiejś klasy – twierdził Włodzimierz Lenin. Komunistyczne państwo, które zbudował (a także jego klony w naszej części Europy), uciskało wiele klas, ale jedną w szczególności: przedsiębiorców.
W komunistycznym raju na ziemi miało ich nie być. Szybko jednak okazało się, że bez zostawienia chociażby minimalnego udziału prywatnej inicjatywy komunistyczne gospodarki plajtują. Tak było w Polsce. Przez kilkanaście pierwszych lat PRL tępiono prywatną inicjatywę bez litości. Kupcy, rzemieślnicy, właściciele małych fabryk
(te duże zabierano od razu) byli niszczeni przez urzędniczy aparat Polski Ludowej. Robiono wszystko, aby zniechęcić ich do pracy, obciążano ich absurdalnymi domiarami, bili ich nieznani sprawcy, wreszcie preparowano im zarzuty karne, do kary śmierci włącznie – o tym piszemy w temacie tygodnia.
Później masowe represje ustały. Trwał jednak przemysł propagandy. Przez kilkanaście lat państwowej edukacji tłukło się ludziom do głowy, że prywaciarz to człowiek o niskim morale, wyrzutek społeczeństwa. Pokłosie tej propagandy jest niestety cały czas obecne w świadomości Polaków. Na słowo „przedsiębiorca" większość Polaków reaguje nieufnością i przypisywaniem złych intencji. Główny zarzut (wyjęty wprost z dzieł Lenina) jest taki, iż korzysta on z pracy innych, czyli jest kapitalistą.
Problem wynika z tego, że po 1989 r. nie było dekomunizacji nie tylko w gospodarce, ale nawet w podręcznikach szkolnych. W jednym z elementarzy przedsiębiorczości ekspertem w tej dziedzinie jest dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Chełmku. Młodzież może w nim przeczytać, że „gospodarka rynkowa powoduje bezrobocie". W innych propaguje się przynależność do związków zawodowych i definiuje dobrego przedsiębiorcę jako takiego, który „nie wykorzystuje pracowników do osiągania zysku tylko dla siebie" i dzieli się władzą w firmie z pracownikami, bo „demokracja w gospodarce potrzebna jest dla sprawiedliwego podziału dochodu". Zapomniano dodać, że „sprawiedliwie" bynajmniej nie oznacza po równo.
Pranie mózgu w PRL wykształciło w Polakach pogardę dla przedsiębiorczości i brak szacunku dla tych, którzy są gotowi ponosić ryzyko i wyrzeczenia, aby budować coś własnego. Tę pogardę wykorzystują politycy, którzy rozwiązań kryzysu upatrują w podnoszeniu podatków najbogatszym.
Do tych niskich uczuć odwoływał się socjaldemokrata z odzysku Donald Tusk, gdy przekonywał, że trzeba zabrać pieniądze przedsiębiorcom, bo trzymają je na kontach, zamiast wydawać.
To głupia strategia, bo przedsiębiorcy nie są skazani na płacenie podatków w Polsce i coraz częściej wybierają bardziej przyjaznych urzędników, np. w Wielkiej Brytanii. Prześladując przedsiębiorczych, kolejne władze III RP popełniają samobójstwo, ale łudzą się chyba, że prawdziwa okaże się definicja Stefana Kisielewskiego, iż jest to eksperyment o nieujawnionym rezultacie.