Liberum veto III RP
Polacy znaleźli się w sytuacji amerykańskich Murzynów z lat 50. XX wieku. Mają prawa wyborcze, tylko nie mają na kogo głosować
Ktoś kiedyś nazwał obecną ordynację wyborczą do Sejmu ustrojowym liberum veto III RP. To bardzo celne określenie. Oddaje rolę tej ordynacji we współczesnej Polsce. Tak bowiem jak zasada liberum veto w I RP uniemożliwiała reformę upadającej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, tak proporcjonalna ordynacja wyborcza blokuje naprawę III Rzeczypospolitej. Zasada „nie pozwalam" pozwalała na zrywanie sejmów i odrzucanie wszelkich zmian prawnych, które naruszały interesy rodzimej oligarchii magnackiej oraz obcych dworów, a szczególnie Petersburga i Berlina. Jak wykazał Paweł Jasienica, była to zasada ustroju oligarchicznego, a nie szlacheckiej „złotej wolności". Tylko poseł, za którym stały prywatne armie rodzimej magnaterii szlacheckiej lub wojska rosyjskie, mógł sobie pozwolić na zerwanie sejmu szlacheckiego. Każdy inny zostałby rozniesiony na szablach przez brać szlachecką. Likwidacja liberum veto była warunkiem jakichkolwiek prób naprawy I Rzeczypospolitej.
Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza gwarantuje nienaruszalność układu sił politycznych w III RP oraz uniemożliwia jakiekolwiek istotne reformy państwa. Państwa, które stoi w obliczu nieuchronnie nadciągającej serii katastrof społecznych – od zadłużeniowej przez edukacyjną i emerytalną do demograficznej. Katastrof będących konsekwencją polityki rodzimych elit wyrosłych z komunistycznej transformacji ustrojowej, której symbolem jest Okrągły Stół.
Najistotniejszą cechą tej ordynacji jest odtwarzanie i samopowielanie stanu zastanego. Dzięki temu elity władzy III RP mają możliwość samoreprodukcji. I same reprodukują stale swoją nędzę moralną, ideową i intelektualną. O składzie personalnym i politycznym Sejmu decydują bowiem oligarchie partyjne. To one wybierają kandydatów na posłów i decydują o ich szansach, tworząc i układając listy wyborcze. W takiej fasadowej demokracji obywatel nie może samodzielnie kandydować do Sejmu, tak jak w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych czy Kanadzie. Pozbawiono go i biernego, i czynnego prawa wyborczego. Parlamentarna demokracja obywatelska została wyparta przez parlamentarną oligarchię wyborczą. Jak zwykł mawiać jeden z nielicznych polskich polityków z klasą, Polacy są w sytuacji amerykańskich Murzynów z lat 50. XX wieku. Mają prawa wyborcze, tylko nie mają na kogo głosować.
Kanadyjski politolog John T. Pepall uznał niezdolność do wymiany elit politycznych za najważniejszą cechę systemu proporcjonalnego, a zdolność do takiej wymiany za najważniejszą cechę systemu większościowego opartego na jednomandatowych okręgach wyborczych. „Najbardziej imponującą zaletą naszego [kanadyjskiego] współczesnego sposobu głosowania jest możliwość wyrzucenia kiepskich, nawet bardziej niż możliwość wybrania nowego rządu – twierdzi
J. T. Pepall. – Właśnie wyrzucenie kiepskich jest niemal niemożliwe w proporcjonalnej reprezentacji. W systemie proporcjonalnym główne partie pozostają w rządzie przez dekady mimo rozległych fluktuacji w wynikach wyborów. Udział mniejszych partii w rządzie często wydaje się odwrotnie proporcjonalny do ich wyborczego sukcesu". Samoreprodukcja elit politycznych i niezdolność do ich wymiany jest bowiem cechą wszystkich proporcjonalnych ordynacji wyborczych. Również w Szwecji, Danii czy Holandii. Tyle że tam pierwotnej selekcji elit politycznych nie dokonywały komunistyczne tajne służby. I to podległe bezpośrednio obcemu imperium.
Demokrację obywatelską wyparła oligarchia partyjna
Ale to nie nędza moralna, intelektualna i ideowa naszych elit politycznych jest największym zagrożeniem dla przyszłości Polski. Największym zagrożeniem jest to, że w zdecydowanej większości są kompradorskie, to znaczy działają jako pośrednicy w realizacji obcych interesów politycznych i gospodarczych. Jak najemni żołnierze – dla własnego zysku, acz w cudzym interesie. Podległość polskich elit wobec obcych centrów politycznych i kapitałowych jest najbardziej widoczna w skrajnie kompradorskiej (by nie powiedzieć neokolonialnej) polityce gospodarczej, a w szczególności prywatyzacyjnej. Doprowadziła ona do faktycznego rozbioru gospodarczego polskiego przemysłu i bankowości.