Wielka zmowa
Celem gospodarki jest konsumpcja, a nie produkcja, czego zdają się nie rozumieć zarządzający zachodnimi korporacjami menedżerowie
Intelektualista na rynku
Zastanówmy się teraz, jak to się stało, że nawet w Stanach Zjednoczonych, budowanych świadomie i celowo na podstawie doktryny leseferyzmu, doszło do wynaturzeń zbliżających je do Związku Sowieckiego? Dlaczego amerykańscy przedsiębiorcy, ludzie wierzący w wolny rynek, dali się opętać ideologią skrajnie antyamerykańską? Odpowiedź brzmi: bo to nie całkiem oni dali się omotać...
Prawo O'Sullivana (wybitnego działacza konserwatywno-libertariańskiego) mówi: „Każda instytucja, która nie została celowo i precyzyjnie zaplanowana jako prawicowa, z biegiem czasu staje się lewicowa". Po prostu dlatego, że do zarządów i rad nadzorczych przyjmuje się ludzi z uznanym dorobkiem intelektualnym. Nie drapieżnych przemysłowców, bo ci prowadzą swój biznes i nie mają czasu na nic innego. Bierze się intelektualistów. A intelektualiści mają przemożną chęć zarządzania wszystkim i skonstruowania Nowego Lepszego Świata wedle reguł, których uczono ich na studiach. Nie pozwolą, by coś rosło samo, organicznie – oni to muszą poprawić! Tak jak Prokrust, który w trosce o stworzenie idealnego człowieka zbyt krótkich podróżnych rozciągał, a zbyt długim obcinał po kawałku nogi. W Polsce naśladował go zbój Madej, który nawet zaopatrzył się w tym celu w naukowo opracowane łoże.
Otóż pionierzy przemysłu, często analfabeci umiejący „tylko" tanio kupić, dobrze zrobić i drogo sprzedać, zostali zastąpieni przez swoje dzieci. A te były przecież kształcone na najlepszych uniwersytetach, gdzie wyrosły na... intelektualistów. Nauczono je, że trzeba się troszczyć o sprawiedliwość społeczną, o równość płci, o środowisko, a ten, kto myśli tylko o zysku, to zwykły burak (po ang. redneck). Mało kto ma odwagę powiedzieć: Tak, jestem burakiem! Na ogół wstydzi się za ojca, wstydzi się nawet, że ma pieniądze, i czuje nieprzepartą chęć „naprawienia" tego, co ojciec zrobił.
To jednak tylko cząstka problemu. Na wolnym rynku takie firmy by padały, zastępowane przez normalne. Problem polega na tym, że w demokracji rządzą politycy. Politycy spotykają się z producentami, a jakże. Nie z konsumentami. Widziałem polityków rozmawiających z działaczami Izby Producentów Butów, rozmawiających ze Związkiem Zawodowym Szewców i Cholewkarzy, ale jeszcze nie widziałem polityka, który wybrałby się na spotkanie z przedstawicielami Związku Nosicieli Butów!
Zatem niejako z natury demokracji politycy przyjmują punkt widzenia producentów – i to nawet nie producentów, lecz ich działaczy: działaczy stowarzyszeń producenckich, działaczy związków zawodowych... Konsument kompletnie przestaje się liczyć! To jednak nie całość problemu. Z natury rzeczy – podobnie jak w Sowietach – politycy rozmawiają niemal wyłącznie z przedstawicielami wielkich firm, bo tylko one mogą się dostać do Białego Domu. A czego najbardziej boją się wielkie firmy?
Konkurencji ze strony małych i średnich firm! Dlatego starają się forsować ustawy, które utrudniają małym, pazernym firmom wygryzienie ich z rynku. Na przykład podatek dochodowy jest tu znakomity. Wielkie firmy mają z reguły zyski małe w stosunku do kapitału, a małe przedsiębiorstwa to nieraz i 1000 proc. rocznie potrafią zarobić. A podatek dochodowy uderza nie w tego, kto ma, tylko w tego, kto go szybko dogania!
Dlaczego wielkie firmy mają mniejsze zyski niż drobnica? Ano dlatego, że przewaga firmy prywatnej nad państwową bierze się stąd, że właściciel ryzykuje swój własny majątek, a jednocześnie jest władny w ciągu minuty podjąć strategiczną decyzję.
Wielkie korporacje znacznie bardziej przypominają Mosbuwcentrprom niż prywatną firmę. Są za duże, by właściciel mógł osobiście podejmować decyzje. I z wolna, z wolna, w miarę rozwoju firmy i starzenia się właściciela władzę w firmie przejmują menedżerowie. A menedżer – czy to w firmie państwowej, czy prywatnej – jest taki sam: myśli głównie o swojej karierze, a nie o zysku; boi się podjąć radykalną decyzję, bo za to może wylecieć. Jeśli zaś jej nie podejmie, a firma będzie miała 2 proc. zysku, to i tak roczną premię dostanie. (Ba! Milionowe premie otrzymywali niedawno w USA menedżerowie bankrutujących banków!). A ponadto menedżerowie są podatni na korupcję (o czym wspomina już Biblia w przypowieści o złym rządcy).