Bomba w samochodzie
Pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem dwa wielkie koncerny zdobyły monopol na nowy czynnik chłodzący do klimatyzacji w samochodach. Drogi i niebezpieczny
Unia Europejska po raz kolejny pokazała, w jaki sposób troszczy się o swoich obywateli. Od 1 stycznia 2013 r. zgodnie z tzw. dyrektywą MAC (Mobile Air Conditioning), dotyczącą mobilnych urządzeń klimatyzacyjnych, zabroniona jest rejestracja nowych aut, w których zastosowano tradycyjny czynnik chłodzący R134a. Do 2017 r. stary czynnik ma w ogóle zostać wycofany z użycia. Zastąpi go niebezpieczny R1234yf. Monopol na jego wytwarzanie mają dwa ponadnarodowe koncerny: Honeywell oraz DuPont.
Trucizna z klimatyzacji
Jak zapewnić sobie miliard dolarów rocznie bez wysiłku? Wystarczy zatrudnić sprawnych lobbystów i powołać się na wydumane przepisy dotyczące ochrony środowiska. Wówczas nie przeszkadza nawet to, że sprzedajemy truciznę.
Okazuje się, że stosowany w naszych samochodach płyn R134a ma 1300 punktów GWP (ang. Globar Warming Potential), czyli bardzo wysoki potencjał tworzenia efektu cieplarnianego (!). Natomiast nowy czynnik ma jedynie 4 jednostki GWP. Czy to nie argument do przeprowadzenia światowej akcji wymiany klimatyzacji w samochodach? Argument genialny, choć prawdopodobnie jedyny. Oczywiście „potencjał tworzenia efektu cieplarnianego" to bujda na resorach. Za pomocą tego kryterium można wysadzić z rynku praktycznie każdy produkt i wprowadzić jego zamiennik o niższym „potencjale".
Jeszcze w 2006 r. Honeywell testował czynnik o nazwie Fluid H, który był mieszaniną nowego typu czynnika oraz środka gaśniczego. Wówczas twierdzono, że stosowanie obu środków osobno nie będzie możliwe, bo są one łatwopalne. Gdy jednak okazało się, że płyn gaśniczy powoduje powiększanie się dziury ozonowej, zdecydowano o rozdzieleniu obu substancji, zapominając o wcześniejszych ostrzeżeniach.
Badania chemiczne wykazują, że R1234yf, czyli czterofluoropropen, to środek nie tylko łatwopalny (grożący zapłonem np. podczas kolizji), ale po podgrzaniu także silnie toksyczny, a w większych dawkach nawet śmiertelny. Ponadto ma właściwości rakotwórcze. Palący się fluorowodór rozpuszcza nawet szkło, ubranie ochronne, przenika przez skórę, atakuje tkanki.
Chemicy z Uniwersytetu w Monachium poddali działaniu fluorowodoru sprowadzone z ubojni świńskie łby. Na każdy zużyto 10 gramów gazu, a kontakt trwał 30 sekund. Po półgodzinie łby sczerniały. Oznacza to, że trucizna wniknęła do tkanek. Kontakt ze zdrowym organizmem, który byłby narażony na znacznie większe dawki, mógłby się okazać zabójczy. W nowych urządzeniach należałoby upakować nawet kilogram substancji chłodzącej.
Stracą firmy i konsumenci
Za tę przymusową bombę w klimatyzacji zapłacą solidarnie konsumenci, przedsiębiorcy i producenci samochodów. Wszyscy kierowcy doskonale wiedzą, że w ostatnich latach serwis klimatyzacji przestał być problemem. Niezależne warsztaty oferowały takie same usługi jak autoryzowane serwisy. Dzięki rosnącej popularności urządzeń kierowcy mogli w dowolnym warsztacie podnieść komfort podróżowania swoimi autami: zmienić filtry, odgrzybić i oczyścić instalację, a przede wszystkim uzupełnić czynnik chłodzący. Do tej pory napełnienie klimy kosztowało 150–200 zł. Wszystko wskazuje na to, że takie ceny niebawem przejdą do historii.
Już wkrótce za tę samą usługę kierowca będzie zmuszony zapłacić 1500 zł (nowa substancja dla klienta końcowego będzie 7–10 razy droższa). Z wyższymi wydatkami muszą się liczyć także przedsiębiorcy. Za 5 kg nowego odczynnika firmy Honeywell warsztat jest zmuszony zapłacić ok. 5000 zł, podczas gdy 12 kg starego markowego produktu to wydatek 360 zł. Konieczna będzie także wymiana niektórych urządzeń.
To nie pierwszy raz, kiedy wielkie koncerny i ekolodzy grają na nosie konsumentom. Gdy w latach 90. rozpętała się histeria wokół dziury ozonowej, mało kto przypuszczał, że stał za nią jeden z największych koncernów chemicznych – DuPont. Casus DuPonta wszedł już do podręczników zarządzania przedsiębiorstwami w dobie manii ekologicznej.