
Użyteczne idiotki
Czterdzieści pięć lat temu zapłonęły miasta i uczelnie Ameryki i Europy Zachodniej. Zrewoltowana młodzież z plakatami Mao i Che Guevary chciała obrócić świat swoich rodziców w gruzy
Światowe lewactwo jakoś zapomniało o tej okrągłej rocznicy. Brak jest natchnionych filmów, obrazoburczych spektakli teatralnych, a i publicyści jakoś niespecjalnie pochylają się nad tą problematyką. Na rynku księgarskim też posucha, chociaż ukazały się dwie znakomite pozycje, które niestety nie ucieszą dinozaurów marksizmu i ich współczesnych akolitów.
„Ulrike Meinhof" Przemysława Słowińskiego i Danuty Uhl-Herkoperec oraz „Córki chrzestne" Julii Albrecht i Corinny Ponto, bo o nich myślę, są jedynym wartościowym głosem w dyskusji o skutkach rewolty 1968 r. A szkoda, gdyż cały czas zmagamy się z jej dziedzictwem, a dla uczestników i obserwatorów tamtych wydarzeń są to sprawy fundamentalne. Amerykański socjolog Sidney Hook, jeden z największych znawców marksizmu, uznał, że rewolta studencka była „bodaj najbardziej szokującą serią doświadczeń" w jego życiu. Jej efektem, jak piszą autorzy biografii Meinhof, było przyśpieszenie laicyzacji społeczeństwa europejskiego, które wstydliwie usiłuje dzisiaj ukryć swe chrześcijańskie korzenie. „Rok 1968 pozostawił ideologię intelektualnego i moralnego relatywizmu. Jego spadkobiercy przeforsowali pogląd, że wszystko ma tę samą wartość, że od teraz nie ma różnicy pomiędzy dobrem i złem, prawdą i fałszem, pięknem i brzydotą. Ofiara liczy się mniej niż sprawca. Obecny kult pieniądza, pogoń za szybkim zyskiem, spekulacje, patologie kapitalistycznych rynków finansowych mają swoją genezę w wartościach Maja '68. Jeśli nie ma już żadnych reguł, żadnej moralności, żadnego szacunku, żadnych autorytetów, wtedy wszystko wolno" – piszą Słowiński i Danuta Uhl-Herkoperec.
Gdy zapał rewolucyjny wygasł, ogromna większość wczorajszych rebeliantów stała się na powrót ustatkowanymi mieszczuchami. Większość, ale nie wszyscy. Jednostki uznały, że rewolucja nie osiągnęła swoich celów, była zbyt mało radykalna i zbyt mało krwi spłynęło brukiem ulic. Nie poczuli zaspokojenia swojej żądzy zmiany świata. Postanowili zejść do podziemia i wszcząć działania partyzantki miejskiej. Szczególnie ostry przebieg miało to we Francji, Włoszech i u naszych zachodnich sąsiadów.
Terrorystka doskonała
2 kwietnia 1968 r. grupa w składzie Andreas Baader, 25-letni drobny złodziejaszek, i jego kochanka Gudrun Ensslin, córka pastora, mężatka i matka małego dziecka, podkładają ogień w dwóch frankfurckich domach towarowych. Nie bardzo wiadomo, jaki wpływ na przyspieszenie rewolucji miało mieć spalenie sukienek i biustonoszów, ale oboje dość szybko trafiają za ten czyn za kratki. Pewnego słonecznego popołudnia, dwa lata później, z biblioteki jednego z instytutów, gdzie dzięki uprzejmości naczelnika więzienia Baader zbierał materiały do swojej książki, odbiło go komando składające się z czterech młodych kobiet. Akcję zaplanowała i wzięła w niej udział Ulrike Meinhof. W 1970 r. Ulrike miała 36 lat i była najstarszą osobą tworzącą grupę terrorystyczną pod nazwą Frakcja Czerwonej Armii. Jej droga życiowa jest modelowa dla osób ze skrajnej, kawiorowej lewicy, które postanowiły porzucić knajpiane dyskusje na rzecz zapachu prochu strzelniczego.
Ojca straciła w wieku sześciu lat. Jej matka Ingeborg weszła, jakbyśmy to teraz nazwali, w związek partnerski z Renate Riemeck, ultralewicową aktywistką i wykładowczynią uniwersytecką. Szczęście jednak nie trwało długo – matka Ulrike zmarła w 1948 r. na raka piersi. Odtąd opiekę nad 14-latką objęła Renate. Jedną z jej żelaznych zasad było – żadnych chłopców i Ulrike musiała kryć się ze swoimi pierwszymi miłościami. Po ujawnieniu jednego z romansów Renate zagroziła wypędzeniem jej z domu. Szantaże i wczesna homoseksualna edukacja nie przyniosły jednak efektów i Meinhof do końca życia pozostała heteroseksualna. Jednak lewackie pranie mózgu, jakie zgotowała Ulrike jej opiekunka, przyniosło efekty i od wczesnej młodości zaczęła angażować się w ruchy radykalnej lewicy. Jej głównym narzędziem walki było pióro, które wykorzystywała do pisania radiowych felietonów, scenariuszy filmowych i artykułów gazetowych. Współpracując z lewackim, finansowanym przez komunistyczne Niemcy Wschodnie piśmie „Konkret" poznała swojego męża Klausa Rohla, któremu w 1962 r. urodziła bliźniaczki. W międzyczasie przeszła operację guza mózgu, który według późniejszych opinii policji spowodował u niej zaburzenia psychiczne, które pchnęły ją na drogę politycznej przemocy.