Twarzowy biznes, czyli sztuka na obcasach
Niełatwo zarobić na chleb, kiedy jest się artystą. Trzeba znaleźć dochodową niszę. Ewa Zwolińska znalazła!
Być artystą – marzenie większości nastolatków wybierających się po maturze na studia. Szkoły teatralne, filmowe i akademie sztuk pięknych są oblegane co roku w stopniu niemiłosiernym, bo wielu chce choćby spróbować dostać się do tej wyśnionej szkoły. Nielicznym się udaje, ale to przecież dopiero początek drogi, a schody zaczynają się po studiach, bo nie wszystkim dane jest wdrapać się na artystyczny szczyt lub choćby zaczepić się na dłużej gdzieś u jego podnóża.
W środowisku aktorskim krąży dowcip: „Do młodego absolwenta szkoły teatralnej dzwoni dyrektor znanego warszawskiego teatru. – Mam dla pana propozycję: główna rola w naszym najnowszym spektaklu, zaliczka, od zaraz etat, no i oczywiście mieszkanie niedaleko teatru. – Pan żartuje... – cedzi aktor, z niemałą jednak nadzieją w głosie. – Ależ oczywiście, że żartuję! – potwierdza dyrektor".
Ewa Zwolińska. Rzeźbiarka, malarka, grafik. Od 2007 r. absolwentka Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie: – Poszłam na rzeźbę – wspomina Ewa – bo, jak wielu, miałam problem z dostaniem się na malarstwo. I okazało się to bardzo dobrą decyzją, bo bardzo rozwinęło mnie w wielu innych płaszczyznach. Byłam też na fantastycznym stypendium we Włoszech. Ten wydział to generalnie nauka plastyki. Uczymy się przestrzeni, rysunku, rodzajów artystycznego wyrażania się i dzięki temu później rzeźbiarze potrafią zająć się tworzeniem... dźwięku, przestrzeni czy architekturą. Tylko nieliczni zostają rzeźbiarzami, bo po prostu nie są potrzebni na rynku pracy aż w takich ilościach. Przyjemnie jest tam studiować, ale większość z nas ma problem z tym, co później robić w życiu. Z czego żyć? Bo jak chcielibyśmy żyć, wiemy. Ciężko przeżyć, kiedy jest się artystą. Ja też po szkole starałam się podejmować różnego rodzaju zajęcia i z powodów czysto praktycznych rzeźba odeszła na dalszy plan.
Nagle pojawił się pomysł, by ubrania wykorzystać jako medium do pokazania własnych obrazów
Minefy – obrazy do noszenia
Portrety. To dzięki nim wiemy, jak wyglądali nasi słynni. Malarski temat wałkowany i rozwijany przez wieki, dziś już trochę zapomniany. Zabił go wynalazek fotografii, a przecież nadal inspiruje. Okazuje się, że i dziś potrafi być impulsem do wybrania sobie sposobu na życie.
– Zawsze ciekawiła mnie mimika twarzy, cała ta psychologia i związana z tym filozofia. Temat twarzy i portretów powrócił do mnie po stypendium we Włoszech. Spotkałam tam ludzi, którzy byli dla mnie ogromną inspiracją. Moja uwaga skierowała się na rysunek. Bardzo się w tym odnalazłam i przez jakiś czas po ukończeniu akademii bardzo dużo rysowałam i malowałam. Powstały stosy rysunków twarzy i w pewnym momencie stwierdziłam, że może czas coś z nimi zrobić, bo się zakurzą i zestarzeją. Powieszenie ich w galerii czy na jakiejś wystawie pewnie byłoby możliwe, ale tak naprawdę to niewiele by z tego wynikło. Ktoś przechodzi, spojrzy, zapamięta, nie zapamięta. Był rok 2009. Pracowałam w Polsacie jako stylistka. Ta praca mocno mnie frustrowała, bo robiłam tam niewiele, nie spełniałam się, czułam, że się marnuję i nie robię tego, co powinnam, ale zbliżyło mnie to do tematu odzieży. I nagle pojawił się pomysł, by te rysunki i ubrania połączyć. Moją artystyczną wizję z czymś użytkowym. Wykorzystać ubranie jako medium do... pokazania własnych prac! Przechytrzyć cały ten proces. Wykorzystać ubranie i funkcję, jaką pełni, do tego, żeby pokazać te prace w jakiś inny fajny sposób. Tak narodziły się „minefy", obrazy do noszenia. Nazwa to taka moja mała słowotwórczość, połączenie min i mojego imienia. Wtedy myślałam jeszcze wyłącznie o sztuce. Metoda, którą stosuję, okazała się ciekawą formą plastyczną. To rysunek i malarstwo, technika mieszana. Grafiki powstają przy użyciu farb wodnych i tuszu. Tych pierwszych prac było pięć. Były przejmujące. Niektórzy mówili, że przerażająco-dramatyczne. Byłam wtedy bardzo szczęśliwa, więc nie wiem, skąd u nich takie odczucia. Ale dzięki temu już wiem, że działam na emocje ludzi, że mogę dodać coś od siebie – wspomina artystka.