Starzy ludzie chyba nie wierzą w Niebo
Umieralność w Polsce, najwyższa w Europie, taka na własne życzenie, to dynamiczna gałąź przemysłu – zdajecie sobie sprawę, ile zarabiają na niej np. hodowcy kwiatów i producenci wieńców?
Każdy człowiek musi robić dwie rzeczy – jeść i umrzeć! Tak mawiał mój starszy kolega, szczęśliwy właściciel zakładu pogrzebowego w Warszawie. Ale i on nawet nie przeczuwał, że w XXI w. jego rodacy umierać będą tak chętnie i licznie. Niestety, nie heroicznie, bo już nie na barykadach i nie w okopach.
Pierwsza lepsza telewizja pokaże wam każdego dnia, jak umiera nowe pokolenie. Teraz na tapecie jest pływanie – od początku wakacji około 350 osób, głównie młodych, do końca lata padnie rekord pół tysiąca (ciekawostka – przy okazji sfilmowania nielegalnego kąpieliska w Dziećkowicach na Śląsku – dowiedziałem się, ja, ciemny lud, że prywatna stała się Huta Katowice, do której ta umieralnia należy). Ale tych tonących jeszcze nam mało – bo drugie pół tysiąca młodych ludzi, wskutek skoków na główkę, przesiądzie się tego lata na wózki inwalidzkie. I aż głupio powiedzieć, ale poza grabarzami cieszą się wytwórcy sprzętu na dwóch kółkach...
Ha, nie koniec to przecież, choć pływanie przesłania. Kolejne pięć setek zabitych i pięć setek inwalidów to miłośnicy motocykli, których słychać każdego wieczora, taki szpan rozpędzić się tam, gdzie nie wolno. Jakby było mało – niejedna rodzina śmiertelnie zatruje się grzybami, niejedna tlenkiem węgla z zepsutego grzejnika, a w niejednej przyczyną śmierci będą mordy. Takie jak na polskiej wsi – pięcioro dzieci w beczce po oleju, gdzie indziej troje w zamrażalniku. Kolejne dziesiątki to skutek bicia, a ostatnio się okazało, że nawet celowego głodzenia. Oczywiście, nadal zabijać będziemy się w samochodach, i na koniec roku jak nic zaatakujemy poziom 5 tysięcy ofiar. W tym będą oczywiście autokary, można obstawiać na pewniaka, zwłaszcza takie jadące z pielgrzymami albo z dziećmi – te grupy narażone są bardziej niż średnia wskazuje i, rzec można, tradycyjnie. Do tego doliczmy jakąś katastrofę kolejową albo dwie, ofiary sepsy, raka, zawałów, skrobanek, no i nieuchronną – przy tym stanie samolotów – tragedię lotniczą, z jakimiś dwiema setkami zabitych. Aha, jeszcze jakieś bandyckie porachunki albo takie zwykłe, u rolników pod miedzą i remizą, napady na kantory, uff... Jak ktoś tak chciałby policzyć, to trach, dziesiątki tysięcy rok w rok idą w piach...
I to dlatego było 40 milionów, jest 38 bodaj, a etap zwijania, samozwijania, na własne życzenie, jeszcze się nie zakończył. Kolega jest szczęśliwy, zarabia, swą firmę pieszczotliwie nazywa Zakładem Oczyszczania Miasta. Z Nieboszczyków. Nie zapomnę naszego dialogu sprzed lat. Spytałem, jak mu idzie biznes grabarza, na co odparł tak:
– Na razie średnio. Ale jak otworzą Majdanek, no to ruszymy pełną parą!
– Jaki Majdanek?!
– Jak to jaki? Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie!
No, i dawaj w śmiech, teksty o produkcji „piórników", drewnianych, o czekaniu na sianokosy... Oj, w Polsce na tych tragediach kokosy zbijają restauracje organizujące stypy, ten miły zwyczaj upijania się i żarcia pod trupka przecież nie zginął, a i ksiądz przytuli, za mszę, za miejsce na cmentarzu...
I wszystko można byłoby nawet jakoś strawić, gdyby nie proporcje. Umierają coraz młodsi, choć logika wskazywałaby, że odchodzić z tego świata powinni najstarsi. Można by im nawet – tak żartowano w poprzednim stuleciu – pozwolić przechodzić na czerwonym świetle albo kąpać się w miejscach niestrzeżonych...
Ale nie. Starzy trzymają się kurczowo życia, jakby w ogóle nie wierzyli w Niebo.
A młodzi życie oddają, bo chyba nie kręci ich to, co mają na co dzień. Piekło.