Między pracą a kapitałem
Produkty bez nabywców nie mają sensu ekonomicznego. Ba, nawet mocniej, są czystym bezsensem i marnotrawstwem
Czytam sobie wakacyjnie wywiad z prof. Januszem Filipiakiem, twórcą znakomitej firmy Comarch, podobno najlepiej zarabiającym prezesem w Polsce. To ciekawa rozmowa. Dziennikarz „Dużego Formatu" domaga się, aby prezes podzielił się z pracownikami swoim wynagrodzeniem, na co ten odpowiada – pan chce nas cofnąć do czasów Jaruzelskiego, gdzie też wszyscy mieli po równo i było szaro, brudno i ponuro. A poza tym w nowej Polsce „powinno być rynkowo", co – jak rozumiem – ma znaczyć, że jakaś hipostaza pod nazwą „Rynek" wycenia pracę prezesa na milion miesięcznie, a pracownika na trzy tysiące. Dziennikarza razi i boli taka różnica, mnie nie. Comarch zatrudnia trzy i pół tysiąca pracowników, płaci nieco lepiej niż inne firmy na lokalnym rynku i odprowadza podatki w kraju, co nie jest znowu taką oczywistością. Firma jest dziełem profesora i jego żony, a nie efektem złodziejskiej, nomenklaturowej prywatyzacji, więc właściciele mogą sobie robić z zyskami, co im się tylko spodoba. Sam byłem prezesem firmy większej niż Comarch, zatrudniałem więcej pracowników, miałem większe przychody, a TVP za moich czasów była liderem rynku w Polsce. I w zasadzie zgadzam się z profesorem, że powinno być „rynkowo".
To Ford odkrył, że istotą kapitalizmu nie jest produkowanie, tylko sprzedawanie
Nie zgadzam się z obecnym w myśleniu obu rozmówców przeciwstawianiem pracy kapitałowi. Obaj wierzą, że kapitał może wszystko, a praca nie może prawie nic. Ma cicho siedzieć i dziękować prezesowi, że co miesiąc na konto wpływają pieniądze. A w moim braku akceptacji utwierdza mnie znajomość sukcesów Henry'ego Forda, skądinąd kapitalisty wzorcowego i symbolicznego.
Ford został zapamiętany jako twórca taśmy przemysłowej, dzięki której uprościł i obniżył koszty produkcji. Ale ten mechanik z Michigan dokonał czegoś nieporównanie ważniejszego. On stworzył nowoczesną masową konsumpcję. Zapewnił produktom zbyt, uratował kapitalizm i ostatecznie przyczynił się do klęski komunistycznej utopii. Zwyciężył, bo wierzył, że konflikt między kapitałem i pracą to ideologia, a w praktyce są one od siebie zależne bardziej, niż się sądzi. Dlatego też ofiarował swoim pracownikom nie idee czy nadzieję, ale realne możliwości poprawy losu, czyli kasę.
Ford miał rację. Ten konflikt nie ma sensu, jeżeli spojrzeć nań z niemarksistowskiej perspektywy, czyli od strony konsumentów. Produkty bez nabywców nie mają sensu ekonomicznego. Ba, nawet mocniej, są czystym bezsensem i marnotrawstwem. Leżą na półkach lub czekają w salonach i wyją z rozpaczy. Marks wziął się z analizy społeczeństwa niedoborów strukturalnych . Jak w powieściach Dickensa – większość jego bohaterów nie ma nic: mieszkań, sprzętów, strojów, a nawet jedzenia. Mogą albo kraść, albo wegetować. Połowa XIX w. to czasy, kiedy posiadaczami czegokolwiek są nieliczni wybrańcy. Kiedy nadchodzi rewolucja przemysłowa, wszystko się zmienia. Pojawia się klęska nadprodukcji. Towarów jest więcej niż odbiorców, których stać, aby je posiąść. Ford był pierwszym praktykiem, który zrozumiał, że albo kapitalizm stworzy nową, masową klasę posiadaczy, albo trafi go szlag. Trzeba było podzielić się zyskiem i płacić za pracę tyle, aby robotnicy przestali wegetować, a zaczęli nabywać.
Ford został zapamiętany jako twórca pierwszego masowego pojazdu. Model T jest wymieniany we wszystkich podręcznikach historii XX w. Ale po tamtym automobilu pozostały nieliczne egzemplarze w muzeach, podczas gdy masowy konsument to nadal najważniejsza rola społeczna, dzięki której społeczeństwa rozwijają się, bogacą i zamiast o rewolucji myślą o przyszłości dzieci. Ford stworzył nowoczesną pracę, która jest nie tylko źródłem wyzysku dla kapitalisty, ale również źródłem satysfakcji – także ekonomicznej – dla pracowników. I to było epokowe odkrycie! A Ford płacił w swoich firmach więcej, niż mówiła to ówczesna „wycena rynkowa". I to znacząco więcej – ponad jedną trzecią, co doprowadzało do pasji wszystkich innych kapitalistów w Detroit. A kolejka chętnych do pracy w jego zakładach ciągnęła się w nieskończoność. On się dzielił zyskami co miesiąc, chociaż nie musiał, a przecież sytuacja na rynku pracy pozwalała mu obniżać płace, tak jak to robili inni.