Liberałowie walczą o Kościół
Wojna liberałów z Kościołem ma w Polsce charakter fundamentalny, autentyczny i nie przeminie tylko dlatego, że my, Polacy, wierzymy w narodowe „kochajmy się”.
Wiele lat temu byłem chyba pierwszym komentatorem, który przed tym ostrzegał. Kiedy jednak teraz czytam w „Wyborczej" czy w „Newsweeku" teksty o „dobrym" papieżu Franciszku, który przybył do Watykanu tylko w jednym celu – aby rozwiązać całe to bezecne bractwo, nawet ja otwieram oczy ze zdumienia.
Ataki na Kościół w dużej mierze biorą się z pewnego liberalnego zabobonu – lęku przed potęgą ziemską i nieziemską instytucji, która nieźle sobie radzi od blisko dwóch tys. lat. Liberałowie mają więc z Kościołem kłopot wieloraki. Oto instytucja, w której prawidła demokratyczne działają zupełnie inaczej, niż głosi to monteskiuszowski trójpodział władzy. Oto instytucja, w której czynnik niematerialny, duchowy i transcendentny odgrywa inną rolę, niż przewidują to liberalni klasycy. Oto wreszcie instytucja, w której zawierzenie Bogu i drugiemu człowiekowi jest ważniejsze niż taka czy inna większość lub mniejszość. Z tych liberalnych kłopotów bierze się wiele bałaganu i, prawdę mówiąc, głupoty. Choćby tak zażarcie debatowany problem „neutralności" lub „bezstronności" państwa w kwestii Kościoła, a nawet religii. Szczególnie jeżeli są to na przykład lekcje religii w szkole publicznej, troska o nienarodzonych lub niezgoda na manipulowanie symbolami, znaczeniami i wartościami.
Liberałowie powiadają bowiem tak: państwo ma służyć wszystkim obywatelom, także tym niewierzącym, a w związku z tym nie może preferować żadnej wiary. Albo niewiary – dodają co trzeźwiejsi liberalni polemiści. Tych trzeźwych nie jest wielu, gdyż wśród liberałów dominuje pogląd, że „dobro" i „błąd" w dobrym, liberalnym państwie mają jednakowe prawa.
Proszę mi wierzyć przez chwilę, że nie jest to pogląd absurdalny wcale. „Prawda" i „błąd" rzeczywiście nie powinny mieć kondycji państwowej. Prawdy, z różnych zresztą powodów, upaństwowić się nie da, i bardzo dobrze. To przeciwstawienie zresztą ma charakter pewnego kamuflażu. Tak naprawdę liberałom przecież chodzi o inne kategorie, o dualizm odwieczny, o „dobro" i „zło". Nie mówią o tym tylko dlatego, że obawiają się, iż publiczność niechętnie przyjmie oświadczenie, że państwo nie powinno się kierować „dobrem", zwalczając „zło". A przecież, jeżeli ktoś chce się utrzymać na gruncie liberalnej ontologii, rzecz taką powinien głosić z otwartym czołem. Powinien, a nie głosi. Ba...
Ataki liberałów na Kościół biorą się z lęku przed potęgą instytucji, która nieźle sobie radzi od dwóch tysięcy lat
Formacja polskich liberałów zdała sobie sprawę z tej podstawowej słabości i zamiast się do niej przyznać, zaczęła produkować jeszcze poważniejszą aberrację. Otóż aktywiści twierdzą teraz, że to oni znają tajemnice Dobra. Dobra absolutnego, wielkiego i niewymagającego debaty. Dobra, jakim jest Szczęście osiągane tu i natychmiast. Szczęścia, jakie państwo ma zapewnić parom homoseksualnym, ideolożkom feministycznym i walczącym o postęp redaktorom i publicystom. To nowa jakość w polskiej debacie. Podobnie jak walka z Kościołem w imieniu kilku byłych księży czy byłych zakonników, którzy publicznie twierdzą, że to oni stworzą Kościół nowy, prawdziwy, autentyczny i przydatny, czyli oferujący każdemu szczęście na żądanie. A swoim nowym sprzymierzeńcem ogłosili papieża Franciszka, nie informując go, jakich to idei został patronem.
To całe zamieszanie to nie jest jakiś przypadek, ale całkowicie świadoma dezinformacja, bo, jak na każdej wojnie, ten, kto narzuci swoją interpretację konfliktu, wygrywa starcie o świadomość. A panowanie nad umysłami to dla ideologów kwestia ważniejsza niż cokolwiek innego. Nową jakością nie jest więc liberalna nieufność wobec Kościoła, ale próby przeciwstawienia nowej koncepcji Dobra tej archaicznej, boskiej. Stąd te natrętne ogłoszenia, że Kościół ma się zmienić natychmiast albo jeszcze szybciej. Ma się dostosować do nowoczesności, zmodernizować, stać się wreszcie nowym Kościołem. A państwo ma w tym Kościołowi „pomóc", wspierając ideologów modernizacji i produkując odpowiednie, nowoczesne światopoglądowo ustawy. Ma więc być państwo młotem na czarownice, pardon, na tradycjonalistów wszelkiego rodzaju.