Liberałowie walczą o Kościół
Wojna liberałów z Kościołem ma w Polsce charakter fundamentalny, autentyczny i nie przeminie tylko dlatego, że my, Polacy, wierzymy w narodowe „kochajmy się”.
Państwo może być „neutralne" lub „bezstronne" w sprawie religii, ale czy może być takie w sprawie wartości? W sprawie „dobra" i „zła" właśnie? To oczywisty absurd. Państwo stale, codziennie orzeka, co jest wspólnym dobrem, a co nim nie jest. Państwo to znaczy władza ustawodawcza, władza wykonawcza, władza sądownicza i aparat represji. Jeżeli państwo przestałoby szukać tego, co jest „dobrem" i przestałoby swojego stanowiska bronić (przy pomocy wszelkich instytucji represji), to tego samego dnia przestałoby być komukolwiek potrzebne. Dlatego trzeba państwa bronić przed ideologami postępu, aktywistkami szczęścia i misjonarzami modernizacji. Bo oni wszyscy bez państwa są tym, czym są – nieliczną sektą.
Liberałowie tak naprawdę nie mają więc kłopotu z Kościołem, ale z własną doktryną. Z samymi sobą. Wpadli w pułapkę, którą na prostoduszny umysł zastawia wszechświat. Tkwiąc w niej, czasami oszukują siebie i innych, że za ich kłopot odpowiadają inni – np. Kościół. A przecież za „dobro" i „zło" każdy odpowiada sam.
PS. Odpowiedź na polemikę Janusza Korwin-Mikkego z moim tekstem o przyczynach katastrofy w Detroit w następnym numerze, ponieważ mój Szacowny Adwersarz ujawnił coś bardzo ważnego – jak stereotypy rządzą najbardziej nawet wolnym, liberalnym umysłem.