Rząd miłości oligarchów
W kultowej książce George'a Orwella „Rok 1984" odpowiednikiem tajnej policji było Ministerstwo Miłości (wzorem sowieckiej nomenklatury nazywane Minimiło).
W budynku ministerstwa mieścił się areszt zarówno dla więźniów politycznych, jak i dla zwykłych kryminalistów. W razie stwierdzenia nieprawomyślnych zachowań urzędnicy resortu podejmowali się „leczenia" delikwenta. Kuracją były tortury i pranie mózgu.
W tym kierunku zmierzają rządy Donalda Tuska. Najpierw uchwalono ustawę, która de facto pozwala zdelegalizować każdą formę protestów, a organizatorów obciążyć drakońskimi karami i kosztami działań służb porządkowych. Potem przymierzono się do likwidacji referendów samorządowych. Była to reakcja Platformy na serię przegranych głosowań w sprawie odwołania lokalnych władz (m.in. w Bytomiu i Olsztynie) i przygotowania do usunięcia Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydenta Warszawy.
W Polsce nie ma bowiem prawdziwej demokracji. Na pocieszenie: nie ma jej również w większości europejskich państw (poza Szwajcarią). Panująca w państwach Zachodu demokracja przedstawicielska była nazywana przez starożytnych Greków oligarchią, czyli rządami nielicznych. Demokracja polegała zaś na tym, że na głównym placu (agorze) zbierał się lud i głosował. Gdy okazywało się, że uprawnieni do głosowania (nie mylić z liczbą dorosłych obywateli) nie mieszczą się na placu, zapadała decyzja, iż część musi odejść i założyć własne miasto.
Tylko demokracja bezpośrednia pozwala obywatelom realnie wpływać na politykę. Dlatego elity rządzące robią wszystko, aby ograniczyć jej działanie. Doskonale było to widać na przykładzie forsowanej przez większość europejskich polityków konstytucji europejskiej. Gdy społeczeństwa kilku krajów ją odrzuciły, politycy tę samą treść wpisali do traktatu lizbońskiego i zastrzegli, że tym razem ratyfikować go mają parlamenty, a nie obywatele w referendach. Kiedy Irlandczycy mimo wszystko przeprowadzili referendum i odrzucili traktat, okazało się, że muszą głosować ponownie. Gdyby za drugim razem się nie udało, pewnie byłyby kolejne próby – dopóki naród nie zmądrzeje. Chociaż określenie „niedemokratyczny" uchodzi wśród naszych polityków za największą obelgę, nie przeszkadza im to ignorować woli większości, gdy jest „niesłuszna".