Jadą wozy kolorowe
Jeszcze jeden życiorys, który się nam wszystkim należy. Polska i cygańska poetka – Papusza – w bardzo kolorowej wersji. Urodziła się śliczna i od razu nazwali ją „Papusza", po cygańsku lalka.
Angelika Kuźniak
Papusza
Wyd. Czarne
Ojciec zmarł za czasów carskich jeszcze, na Syberii. Trafił tam za kradzieże. A jej mąż, bynajmniej niekochany, „psychiki dostawał". Ale Papusza „dawała mu staranie". Bo takie było cygańskie prawo. Mąż mógł zrobić żonie wszystko najgorsze: otłuc, przydusić nogą gardło. Papusza po swojemu – spotykała się na boku z pewnym Cyganem, co miał żonę i dzieci. I ta żona ciachnęła ją brzytwą przez twarz i szyję. Bliznę nosiła przez całe życie. Podobnie jak jeszcze jedną pasję: do nauki. I to w czasach, kiedy to – jak tylko śniegi znikały – tabor ruszał w Polskę. Bywało, że jednym rzutem 50 wozów jechało, jeden za drugim. Jak taką gromadę wyżywić? Od tego właśnie były Cyganki. Chodziły kraść, gdzie się tylko dało. Głównie kury. Papusza opanowała do perfekcji sztukę przywoływania stada kur, chwytania jedną za szyjkę, ale tak dyskretnie, żeby pozostałe się nie zorientowały i nie podniosły alarmu. Dzięki temu miała mir w taborze. „Z pustymi rękami Cygance nie wolno wrócić do taboru". Klientów oszukiwała z umiarem. Mawiała: „Całą prawdę jeden Bóg zna, a Cyganka tyle, co w kartach". I stać ją było na biżuterię. „Cyganka może nie mieć butów, ale kolczyki musi mieć". Papusza chciała więcej. Od dzieciaków dowiadywała się pierwszych liter, potem, dla pamięci, zapisywała je patykiem na piasku. Wreszcie poszła do pewnej Żydówki, która za naukę czytania kazała sobie przynieść tłustą kurę na szabas. Cyganie w taborze za tę naukę pluli na nią i wytykali palcami. To ona sobie cichutko w lesie popłakała i dalej robiła swoje. I podczytywała, co się tylko dało. Jak jej wpadła w ręce „Trędowata", to czytała i płakała na przemian.
Mąż, ten niekochany, nieraz pobił ją za te fanaberie do krwi, ale ona się nie skarżyła, na milicję nie chodziła, bo u Cyganów „nie ma skarżenia na swoich". Żyli z muzykowania po knajpach. Kiedy po wojnie przyjmowali ją do Związku Literatów, w rubryce „zawód" wpisała: „Aktorka Zespołu Pieśni i Tańca. Występowała z mężem po szpitalach na Wołyniu".
Po wojnie osiadła w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie państwo przydzieliło mieszkanie. Ale męczyła się tam. Ona, córka lasu i połonin, z trudem wytrzymywała w miejskich murach. Skarżyła się: „Benzyna dusi, powietrze złe". Pod tym akurat podpisalibyśmy się wszyscy.