Pokolenie elektronicznych idiotów
Rządy systematycznie pracują nad obniżaniem poziomu wykształcenia społeczeństwa. Kolejnym etapem ma być wdrażanie e-podręczników, programu, który zakończył się spektakularną klapą w wielu krajach świata
Jak skończy się program? Nie wiadomo. Co prawda już 398 z 402 szkół objętych programem pilotażowym kupiło sprzęt multimedialny, ale wszyscy boją się, jak wypadną pierwsze testy. Nauczyciele czekają z ciekawością na e-podręczniki. Swą wirtualną przygodę ze szkołą rozpoczną czwartoklasiści, uczniowie szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Szkolenia obejmą grupę 20 tys. nauczycieli.
Jak zwykle w całym projekcie uderza jedna rzecz: tak jak w systemie podatkowym dba się o budżet, a nie o podatnika; jak w systemie socjalnym dba się o ZUS lub OFE, a nie o emeryta, a w systemie opieki zdrowotnej – o interesy lekarzy, polityków i firm farmaceutycznych, a nie o pacjentów, tak w programie e-podręczników dyskutuje się głównie o kwestiach ekonomicznych, interesach urzędników i wydawców. O tym, co dobrego wyniknie z tego dla ucznia, wszyscy milczą. A skoro milczą, to można być pewnym, że dla ucznia nie przewidziano żadnych korzyści i podzieli on los innych petentów państwowych usług. Usług miernej jakości, za to przymusowych i bardzo drogich.
Inna sprawa, że z rynkiem tradycyjnych podręczników także należy zrobić porządek. Podręczniki są bardzo drogie i zmieniają się co dwa, trzy lata. Według Kazimierza M. Ujazdowskiego z PiS istnieje zmowa urzędników i wydawców, pewnego rodzaju układ, który pozwala wyzyskiwać rodziców płacących horrendalne ceny za szkolną wyprawkę. Niestety, posłowie Prawa i Sprawiedliwości nie mają innego pomysłu poza nacjonalizacją usług wydawniczych. „Podręczniki za darmo" oznaczają bowiem sztywne ceny urzędowe na książki, przez co realny koszt podręcznika dla podatnika może być w efekcie jeszcze wyższy niż obecnie.