Krynica szczerych rozmów
Wywiad z prof. Robertem Gwiazdowskim, prezydentem Centrum im. Adama Smitha
Udało się w tym roku forum w Krynicy?
Jak co roku.
To znaczy?
Pogoda była. Ludzie się spotkali, pogadali, dowiedzieli paru rzeczy, o których w innych warunkach by się nie dowiedzieli. Takie forum jak w Krynicy jest świetną okazją do tego, żeby powiedzieć sobie w oczy o różnych rzeczach.
O których boją się rozmawiać przez telefon.
To też nie jest wykluczone. Ale rozumiem, że dla porządku w państwie trzeba nagrywać. Tutaj jest okazja do szczerych rozmów twarzą w twarz. A to zwiększa szansę zrobienia dobrego biznesu.
To jedyne tego typu forum w Polsce, które zyskało międzynarodowe znaczenie.
Z całą pewnością. Krynica jest przecież nazywana polskim Davos. Coś w tym jest, oczywiście zachowując proporcje między Davos i Krynicą, podobnie jak między Szwajcarią i Polską. Tego typu spotkania odbywają się jednak na całym świecie. Ludzie głosują nogami. Zresztą gdyby nie były potrzebne, nie byłoby chętnych, żeby za to płacić. Na razie są. W ubiegłym roku w Krynicy ówczesny minister Mikołaj Budzanowski wyraził oburzenie, że prezesi odbierają mu dywidendy, organizując sobie rauty w Krynicy. Dlatego w tym roku nie ma jednego ze słynniejszych rautów organizowanych przez spółki Skarbu Państwa. Za to nadal świetnie prosperuje wieczorna impreza organizowana tu od lat przez Deutsche Bank.
Coś pana szczególnie zdziwiło w tym roku?
Tak. Wyjątkowo dużo polityków. Co prawda w zeszłym roku premier Kaczyński też był w Krynicy, ale w tym roku mieliśmy zbitkę premierów: Tuska i Kaczyńskiego. Donald Tusk obwieścił, że będzie umarzał obligacje, czyli przeprowadzał nacjonalizację. Zawsze byłem przeciwnikiem OFE, ale uważam, że sposób rozwiązania problemu OFE jest zły.
Idea dobra, złe rozwiązanie...
Na szczęście dla Tuska Jarosław Kaczyński załatwił mu przykrywkę swoimi pomysłami podwyższania podatków, karania przedsiębiorców, dekomunizacji biznesu. Bo chyba tak należy rozumieć jego wypowiedź, że w polskim biznesie są głównie wychowankowie PRL i służb specjalnych. Zatem przedsiębiorcy znikąd nie mogą się spodziewać nadziei.
To który z nich jest groźniejszy?
Premier Tusk już mnie przez lata przyzwyczaił, żeby nie traktować go specjalnie poważnie. Natomiast premier Kaczyński miał tendencję do realizacji gróźb, które składał. Z jednej strony mamy groźby, z drugiej obietnice. Jak wiadomo, łatwiej realizować groźby.
W tej chwili 70 proc. PKB generują mali i średni przedsiębiorcy, którzy zatrudniają podobny odsetek ludzi. Trzeba chyba na głowę upaść, aby ich atakować...
Dlatego w Krynicy panuje przekonanie, że największym sojusznikiem premiera Tuska jest premier Kaczyński. Gdy tylko Tusk zaczyna mieć kłopoty, a notowania rządu spadają, to do akcji wkracza premier Kaczyński i mówi coś takiego, że wszystko się odwraca.
Czyli premier Kaczyński podświadomie odpycha od siebie władzę...
Jest taka teoria. Niektórzy mówią, że Kaczyński tak naprawdę nie chce być premierem. Nie chce rządzić, bo nie ma z kim. Kompletnie tego nie rozumiem. W zasadzie mógłby teraz kręcić młynka palcami i patrzyć, jak topnieje poparcie dla Tuska i Platformy. Gdy pierwszego dnia forum premier Tusk ogłosił, że właśnie odpędził kryzys, to wieczorem Krynica mówiła o nim z ironią. Dużą ironią. A rano wstała i przeczytała wywiad prezesa Kaczyńskiego w „Rzeczpospolitej"...
Premier Tusk chce zdemontować OFE i dać ich członkom prawo wyboru. Co to dla nas oznacza?
Tego jeszcze nie wiem. Jak będzie konkretny projekt ustawy, to dowiemy się czegoś więcej.
Oprócz tego, że umorzenie obligacji jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmniejszy dług publiczny o 7 punktów procentowych.
Dług jest problemem w zależności od tego, do czego się go porównuje. Przecież Niemcy mają znacznie większy niż my dług publiczny i specjalnie się tym nie przejmują, bo mają silną gospodarkę. Gdybyśmy więc stworzyli warunki do rozwoju gospodarki, nie musielibyśmy się przejmować długiem publicznym. Mielibyśmy większe możliwości spłaty tego zadłużenia. Ale niestety, politycy w ogóle o tym nie myślą. Myślą o tym, jak przywalić jeden drugiemu, jak zwrócić się do wyborców i rozbudzić ich emocje, a nie co zrobić z gospodarką. Mali i średni przedsiębiorcy, którzy generują 70 proc. PKB i zatrudniają 75 proc. legalnie zatrudnionych Polaków oraz 100 proc. tych zatrudnionych nielegalnie, twierdzą, że największy ich problem to koszty pracy. To podatek dochodowy od wynagrodzeń plus nałożone składki ubezpieczeniowe rodzą problemy na rynku pracy, a te przekładają się na problemy demograficzne. Ludzie mówią, że nie mogą mieć więcej dzieci, bo nie mają ich za co wychować. A nie mają ich za co wychowywać, bo państwo zabiera im ponad 60 proc. wynagrodzenia. To powoduje, że mamy problem w finansach publicznych i koło się zamyka. Ale politycy w ogóle tego nie dostrzegają. Ministerstwo Pracy ogłosiło niedawno, że będzie się domagało naliczania składek ZUS od umów-zleceń, bo tak chcą związki zawodowe.