Zgaduj-zgadula
Forrest Gump powiedziałby, że polska ordynacja jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co dostaniesz
Posłowie Gowin, Żalek i Godson znaleźli się na wylocie z partii za obronę nie tak dawnych jej pryncypiów. Jak celnie zauważył jeden z publicystów, za głoszone przez trzech dżentelmenów poglądy można było wylecieć z partii już kilka lat temu – ale nie z PO, tylko z Samoobrony!
Jeżeli nowe wybory odbędą się na starych zasadach, to po raz kolejny, głosując na sympatyczną lekarkę, znaną i lubianą zarówno przez rodziców, jak i dzieci za uczciwość, empatię i pracę po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia, możemy się przyczynić do zdobycia mandatu przez gburowatego wąsacza, który jako spadochroniarz nie jest w stanie podać nawet nazwy jednego klubu sportowego właściwego dla danego okręgu.
Bez zmiany ordynacji czeka nas powtórka z rozrywki. Przecież głosowanie na PiS w opinii komentatorów oraz większości samych głosujących było wsparciem państwa opiekuńczego, socjalnego. Praktyka pokazała, że Jarosław Kaczyński wolał obniżać podatki i składki rentowe. Podobnie jak Leszek Miller, szef SLD, a więc partii kojarzonej z tendencją do podwyższania poziomu fiskalizmu. Daniny na rzecz państwa najbardziej wzrosły z kolei podczas rządów największych nadziei polskiego liberalizmu – Donalda Tuska i Jacka Rostowskiego. A Janusz Palikot, jeszcze nie tak dawno dołączający do przysięgi poselskiej fakultatywne „tak mi dopomóż Bóg", twierdzący, że krzyż jest w polskiej kulturze symbolem tyle religijnym, ile narodowym, w końcu wydawca konserwatywnego tygodnika „Ozon" i obrońca przedsiębiorców, stał się absolutnym zaprzeczeniem wymienionych postaw. „Kościół w Polsce był zawsze po stronie ludu i po stronie polskości" – pisał zaledwie kilka lat temu Janusz Palikot w swoim blogu. I jeszcze PSL, dobry gospodarz... Tak świetny, że przed „gospodarskością" umowy gazowej z Rosją, którą podpisał Waldemar Pawlak, musiała nas bronić Unia Europejska.
Fiskalizm najbardziej nasilił się za rządów Donalda Tuska i Jacka Rostowskiego, nadziei polskiego liberalizmu
Biorąc pod uwagę powyższe, konia z rzędem temu, kto zgadnie, na jaki program ostatecznie głosuje. Uwzględniając dotychczasową praktykę, trudno byłoby dziś zarzucić brak logiki osobom, które będą głosować na PO, aby ostatecznie wyjaśnić katastrofę smoleńską; na Palikota, aby zwiększyć liczbę lekcji religii w szkołach; na PSL, aby zlikwidować KRUS; na SLD, aby przeprowadzić dekomunizację. Partia przed wyborami i po wyborach – jak pokazują ostatnie lata – to dwa różny byty.
To, że coś jest nie tak z naszą demokracją, zauważył ostatnio Władysław Frasyniuk. To on, wrocławska legenda „Solidarności", jako jeden z niewielu przedstawicieli „salonu" skrytykował kondycję naszej demokracji. Przyznał, że irytuje go niekompetencja rządu, ale uważa, że żadna z partii opozycyjnych nie jest w stanie zaproponować niczego lepszego. O ile ta diagnoza wydaje się dość trafna, o tyle prezentowane rozwiązanie każe powątpiewać w chęć zmieniania czegokolwiek. „Marzyłaby mi się akcja, która zwiększa frekwencję w wyborach, ale oddane głosy są nieważne – proponuje Frasyniuk. – Byłby to bardziej słyszalny głos społeczeństwa niż niepójście na wybory. »Nie« dla słabego państwa Tuska, »nie« dla zaściankowości PiS".
Aż nie chce się wierzyć, że osoba o takim doświadczeniu politycznym potrafi sobie wyobrazić w noc wyborczą skonfundowane miny liderów partyjnych, bo co prawda wygrali wybory i będą za chwilę tworzyć rząd, ale głosów nieważnych było zbyt wiele... Dobrze wiemy, że najważniejsza będzie jedna, jedyna wielkość – liczba zdobytych mandatów. I tylko to się będzie liczyć. Słuchając Frasyniuka, można odnieść wrażenie, że przekreślone karty przełożą się na zmniejszenie liczby posłów, urzędników, deficytu budżetowego, obciążeń fiskalnych itp., itd.
O tym, że tak nie będzie, wie nawet średnio rozgarnięty uczeń szkoły średniej. Nawet gdyby 90 proc. głosów nie spełniało kryterium ważności, to i tak w żaden sposób nie wpłynie to pozytywnie na aparat państwowy – ani ilościowo, ani jakościowo. A zaduma nad liczbą głosów nieważnych, o ile w ogóle taka będzie, potrwa nie dłużej niż 24 godziny. Taki sposób zmieniania rzeczywistości doprowadziłby jedynie do tego, że wybory przekształciłyby się w walkę na twarde elektoraty. A tych nie brakuje ani Platformie, ani SLD, ani PSL, ani tym bardziej Prawu i Sprawiedliwości. W wyborach na szefa PO głosów nieważnych było aż