
Biznes, który pomaga
Zaczęli od mikroczipów. Dziś prowadzą największą w Polsce bazę zaginionych zwierząt. Dzięki nim do domu wraca nawet pół miliona psów i kotów rocznie
Z ucha do ucha
Mikroczipy nie miałyby sensu bez bazy, która przyporządkowywałaby 15-cyfrowy numer do właściciela. Dlatego bracia Mackiewicz zainwestowali w porządną bazę internetową. Całość, razem z usługami programistycznymi, interfejsami i zabezpieczeniami serwera, kosztowała kilkaset tysięcy złotych. Kolejnym wydatkiem było stworzenie całodobowej infolinii, pod którą można zgłaszać zaginięcie psa czy kota i aktualizować dane (kiedy schronisko wydaje zwierzę do adopcji, Safe Animal zakłada mu nowe konto, by, gdy się zgubi, trafiło do obecnego właściciela). Bracia szybko znaleźli niemieckiego producenta i podpisali kontrakt na sprzedaż mikroprocesorów w Polsce. Zaczęli od 10 tys. w 2007 r. Dziś sprzedają ich ok. 200 tys. rocznie. Od dwóch lat Geulincx produkuje własny Microchip Safe Animal w Hiszpanii, dzięki czemu oszczędza na marżach. Jako producenci mają na nich 2,5 mln zł rocznego obrotu (w 2007 r. zaledwie 70 tys.).
Ale żeby dojść do takich wyników, trzeba było, jak to się mówi w marketingu, wykreować potrzebę. Kreowaniem zajęli się przedstawiciele handlowi Geulincx, którzy o czipowaniu opowiadali klientom. A że jest ich pięciu, a każdy z nich dziennie odwiedza od 10 do 12 gabinetów weterynaryjnych, w tygodniu o elektronicznym znakowaniu dowiadywało się 60 lekarzy i co najmniej drugie tyle właścicieli psów i kotów. Wieść niosła się błyskawicznie, zwłaszcza że w każdej klinice Geulincx zostawiał eleganckie broszurki i książeczki „Vademecum czipowania". Michał zainwestował też w artykuły sponsorowane w pismach branżowych i magazynach dla miłośników zwierząt. Potem już dziennikarze zgłaszali się sami. Temat chwycił, bo utrata zwierzęcia to jeden z największych koszmarów każdego właściciela czworonoga. Szybko sami zaczęli pytać o czipy, a weterynarze dzwonili do Geulinxc po kolejne dostawy. Każdy lekarz dostawał bezpłatny czytnik elektronicznych podpisów. Bracia wyposażyli w nie także wszystkie schroniska i komendy straży miejskiej w Polsce.
Reksio firmuje bazę
Po weterynarzach przyszedł czas na urzędy miast, które płaciły za czipy, a dostęp do bazy i czytniki dostawały za darmo. Przełomem była umowa z Biurem Ochrony Środowiska miasta stołecznego Warszawy. Dziś mikroczipy Geulincx nosi pod skórą większość zwierząt w Polsce. Nawet jeśli któryś z samorządów zamówi czip u innego producenta, Safe Animl rejestruje je za darmo. Dzięki temu jest dziś największą bazą w Polsce i należy do europejskiej sieci baz European Pet Network. W EPN Safe Animal jest od pierwszego roku działalności, co stanowi wyróżnienie, bo decyzją organizacji członkowskich dostają się tam tylko najlepsi. Kiedy w 2007 r. przyjmowano ich do tego grona, nie byli jeszcze numerem jeden w Polsce i mieli konkurencję w postaci korporacji. Ale europejscy partnerzy mieli nosa, bo po wejściu Mackiewiczów baza gigantów szybko zwinęła interes, a oni odkupili jej bazę. Safe Animal zaufali też właściciele praw do wizerunku Reksia, obecnego logo bazy.
Od dwóch lat w bazie mogą rejestrować się sami właściciele. Za 40 zł można wykupić dożywotni abonament psa czy kota i aktualizować dane, np. adres zamieszkania, telefon. A w razie zaginięcia na bieżąco sprawdzać, czy numer zwierzęcia nie wyświetlił się gdzieś w Polsce. W 2013 r. numer mikroczipa wpisywany był 460 tys. razy. Prawdopodobnie tyle razy lekarze weteterynarii, schroniska i strażnicy szukali zwierzaków albo ich właścicieli. – To cieszy bardziej niż przyrosty na koncie – mówi Michał Mackiewicz.
Tym bardziej że do dziś większość zysków inwestuje w rozwój firmy. Nawet pensje, które wypłacają sobie z bratem, urosły niewiele. – Mamy ambicję zrobić z Safe Animal bazę ogólnoświatową. Jestem pewny, że nam się uda – dodaje z mocą.