Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?
Z wielkim zainteresowaniem czytam zawsze w waszym tygodniku teksty dotyczące problemów małego i średniego biznesu.
Można powiedzieć, że również i z bólem, bo sam prowadzę niewielki bar gastronomiczny na Dolnym Śląsku. Musiałbym zaryzykować niecenzuralne słowa, by opisać zachowanie urzędników skarbówki albo sanepidu, którzy zjawiają się u mnie na kontrolę. Kiedyś od czasu do czasu, dzisiaj powiedziałbym, że bardziej niż często. Ostatnio przeżyłem sytuację wypisz wymaluj taką samą, jaką opisywaliście kilka miesięcy temu. W waszym tekście były to wspomnienia młodego przedsiębiorcy. W moim przypadku musiałbym to chyba nazwać udrękami starzejącego się gospodnika. W dodatku gospodnika, do którego przyczepił się sfrustrowany urzędnik i przez kilka tygodni z rzędu uparł się, żeby zawracać mu głowę rzekomo niewłaściwą wentylacją. Redakcjo, proszę uwierzyć, że przez ten czas nie mogłem myśleć o niczym innym. Tylko o tym, by facet z teczką wreszcie dał mi spokój. Nie wiem, czy klienci coś zauważyli, a serwowane przeze mnie i żonę jedzenie było gorsze albo przypalone. Ale wiem na pewno, że powinniście pokazywać jak najczęściej idiotyzmy, jakie nasze kochane państwo funduje przedsiębiorcom. I jak ich ciągle gnębi w majestacie prawa. Na koniec tylko przypomnę, że wszystkim – jak deklarował pewien piłkarz – miało żyć się lepiej.
R. Szreter