Otchłań miłosierdzia
Czy w tym czystym i oczywistym, schludnym, wymytym i pozamiatanym świecie możliwy jest jeszcze w ogóle jakiś dramat?
Teoretycznie o zabijaniu wiemy wszystko. Dwudziestowieczne parowozy postępu przejechały nam tyle razy po sumieniach i wrażliwości, że już nie sposób epatować śmiercią opisaną wielkimi liczbami. Tak nam spowszedniały te metry sześcienne, wagony kolejowe i hektary zabitych, że nawet transmisja na żywo i w kolorze rowów wypełnionych ciałami w Bośni nie zakłócała nam przeżuwania kolacji.
Jeszcze czasem opowieść o śmierci osobnej, konkretnej, indywidualnej może nas zatrzymać na chwilę – nie żeby zaraz nami wstrząsnąć, bez przesady, mamy XXI wiek. Gdy śmierć gustownie sfotografować w ładnym świetle, to nawet możemy dać lajka na buniu.
Na pozór historia Nathana Verhelsta spełnia wszystkie warunki, by poruszyć. Ma osobną twarz i oczy, w które można spojrzeć na zdjęciu. Pamiętacie Nathana? Racja, przecież to było prawie dwa tygodnie temu – kto by pamiętał? Od tamtej pory przemknęło przez świat tyle ciekawostek.