Koniec świata, ale znowu mgła
Ostatnia historia polskich sił powietrznych to wcale nie bitwa o Anglię. Raczej pogrzeby, medale pośmiertne i hasło: Polak nawet na drzwiach od stodoły poleci
Kilka dni temu obudził mnie dźwięk syren. To Polska postanowiła, resztkami sił zbrojnych, udaremnić porwanie samolotu pasażerskiego. Mianowicie – przy hałasie alarmów – przy tym pasażerskim locie miało nastąpić poderwanie pary myśliwców, które miały sprowadzić porywaczy na ziemię.
To jak w grze „Grand Theft Auto". Tyle że w wersji prymitywnej. Startujemy, lądujemy. Tymczasem – tak wygląda wersja współczesna – mamy mgłę! Nie, nie jak w Smoleńsku. Jak w Warszawie. Jest 25. dzień października 2013 r. Złota polska jesień. Pogoda idealna. Ale w radio słyszę – lotnisko Chopina nie przyjmuje. Mgła. Patrzę za okno – 9 rano – widzę pas na 10 kilometrów. Ale nie da się wylądować. Mgła. Jak pod Smoleńskiem. Myślę – może jestem nienormalny? Przecieram oczy. Nic, widzę. A w radiu – z powodu mgły samoloty zawrócone. Wtedy nie dziwię się już niczemu. Niedawno profesor Gliński zapowiadał ograniczenie lotów nad Ursynowem, pasażerskich, nie z ulotkami na ewentualny czas powstania. Drwiny, bo jak to nie latać.
Ten Pan Nudziarz (moje nazewnictwo) niestety nie zapodał, iż upadek samolotu na Ursynów to jakieś pięć tysięcy mieszkańców pogrzebanych pod ruinami bloków. Że ta teoretyczna wizja odbicia samolotu przez zardzewiałe migi, to właśnie próba uratowania tych ludzi przed niewiedzą. Mieszkają w domkach z kart, a nad nimi latają bańki mydlane... I wszyscy udają wojnę. Ostatnia historia polskich sił powietrznych to wcale nie bitwa o Anglię. Raczej pogrzeby, medale pośmiertne i hasło – Polak nawet na drzwiach od stodoły poleci. Mój wujek, Michael Wilkinson (Lipiński), latał tak całą wojnę, podziurawiony kulami. Hm, latać nie potrafił, zatem tak jak wielu zdesperowanych (zdesperowanych!) Polaków sadzano go za karabinem maszynowym. Walił, pruł, kosił. Co umiał. Wolał to niż powrót na Syberię.
Mam wrażenie, że każdemu z nas przydałoby się takie doświadczenie. Najpierw bieda, potem walka, wreszcie – z Bożą pomocą – przetrwanie i zwycięstwo. Ale każdy Polak chciałby zwycięstwo na samym początku. Najlepiej, tak jak na ćwiczeniach sztabowych – odniesione na mapie. Tymczasem rodzą się pytania, takie zwyczajne. Jak już te myśliwce oskrzydlą ten porwany samolot pasażerski – no to co dalej? Jak tamci nie zechcą wylądować? Albo piraci to Arabowie i nie rozumieją naszego języka? Nikt w Polsce nie powie, że rozkaz jest jeden – zestrzelić.
Zestrzelić. Dwieście osób na przykład. I kto, osobiście, o tym zdecyduje? I gdzie samolot ma spaść? No, bo jak się domyślam nie nad Ursynowem... Ej, wiele tych pytań. Wuj Michał miał lepiej. Karabin w dłonie i pruć, ciąć, walić, bić... Ludzie mieli trudniej, ale łatwiej. On tylko miał pecha. Bo kiedyś wojna się skończyła. A w Warszawie jedna żona, tam – druga, tu dzieci, tam – „w drodze"... Lepiej było wszystko zrzucić na tę niegościnną Syberię. Jak dziś na mgłę.