Przystając
Stasiuk przyznaje, że co jakiś czas musi się zatrzymać i odpocząć.
Bynajmniej nie bezmyślnie. Wręcz przeciwnie, skupiając całą swą pisarską uwagę na tym, by obejrzeć się za siebie i z nie mniejszym zaangażowaniem spojrzeć wprost przed siebie. Z takiej pozornie banalnej sytuacji pożytku może być całkiem sporo. Bo Stasiuk w najlepszej formie to Stasiuk skupiony i trafiający w sam punkt. Czasem najczulszy i rozbrajający, gdy pisze o dziecięcych strachach przeżywanych podczas wiejskich wakacji u dziadków. Innym razem chirurgicznie precyzyjny, by opisać Ukrainę, nad którą zdaje się ciążyć przekleństwo historii. Ale w zbiorze wydanym przez Czarne mamy też niezwykle interesujące, psychologiczne wizerunki innych twórców. Choćby literackiej noblistki Herty Müller.
Dwoje pisarzy jedzie razem na spotkanie autorskie we wschodniej Polsce. Słuchają płyty z rumuńską muzyką ludową. Herta przez chwilę jakby zapomniała o przeszłości. Ale Stasiuk w to nie wierzy. Za dużo wie o pisarce urodzonej w rodzinie rumuńskich Niemców. Zbyt wnikliwie przyglądał się pustce i smutkowi jej rodzinnej wsi Nit,chidorf. Tam właśnie mała Hertha się zmagała, najczęściej milcząc, z wieczornymi śpiewami pijanego ojca. Gdy nieco podrosła, dowiedziała się, że był w SS. Dlatego pisarka wyznała po latach, że „urodziła się po stronie tych, którzy byli odpowiedzialni za zbrodnie nazizmu". Co nie znaczy, że tę odpowiedzialność dziedziczy. Stasiuk to rozumie.
Bo w ogóle, co udowadnia swoją najnowszą książką, ze świata wyjątkowo wiele pojąć potrafi.
Andrzej Stasiuk "Nie ma ekspresów przy żółtych drogach", Czarne