Życiorysy na wyrywki
Całkiem jeszcze świeże polskie życiorysy to kopalnia, że tylko sięgać, przebierać i kłaść młodzieży przed oczy. To się nadaje do kina!
Właśnie filmują doktora Zbigniewa Religę przy pracy. Powstaje film „Bogowie" o pionierach polskiej kardiochirurgii. Świetnie! Ale przecież my mamy w odwodzie całe mnóstwo równie świetnych losów, anegdot, perypetii i przełomów. Drzemią na zakurzonych półkach, a przecież jak nic nadają się na film, teatr, temat lekcji czy świetlicową pogadankę. Jak człowiek wejdzie w te biografie, to zachowuje się jak – nie przymierzając – alkoholik w monopolowym. Dostaje oczopląsu i nie wie, za co najpierw złapać. Więc sięgamy, ot tak, na wyrywki.
Krzyś Penderecki pcha taczki
Artyści. Z całej kopy wyjmujemy na chybił trafił. Wszystko ciekawe. Pisarza Edwarda Stachurę przyłapaliśmy w lesie, na wyrębie. Uwielbiał być literatem dopieszczanym przez stołeczne kawiarnie, a jednocześnie pić wódkę z prostym drwalem. Właśnie wyfasował piłę i przygotowuje się do wycinki. Kładzie mianowicie piłę na pniu i widzi, że ząbki ma nierówno. Jeden odchylony w prawo, drugi w lewo. Ewidentnie wybrakowana! No to on za młotek i klepie, żeby było równo. Dopiero prosty drwal mu tłumaczy: „Te zęby tak mają być, że są na przemian: jeden ząb tnący, drugi uprzątający". I to by było na tyle w kwestii sojuszu świata kultury ze światem ludzi pracy. A sam Stachura? Pozował na „bożego wędrownika" w wojskowej bluzie „douglasówce", z chlebakiem i gitarą. Ciągnęły za nim tłumy wyznawców, które opowiadały potem, że jak się skończyła wódka, to Stachura wypijał naftę z lampy. O ten alkoholizm zresztą mniejsza. Gorsza, że nasilały się stany lękowe, nad którymi nie panował. I on, który nie umiał poprawnie użyć piły, powiesił się na klamce. Na miły Bóg, jak tego dokonał?