Śmieć to brzmi dumnie!
Alternatywą dla umów śmieciowych jest umowa na gębę lub brak pracy
Premier Tusk w ramach kolejnego „nowego otwarcia" zapowiedział walkę z bezrobociem i... zmniejszenie wynagrodzeń (albo podwyższenie podatków – nie do końca jeszcze wiadomo). Oczywiście pan premier nie ogłosił tego wprost. Zapowiedział walkę z umowami cywilnoprawnymi (nazywanymi „śmieciowymi"). Ciekawe, dlaczego ci sami, którzy walczą ze „stygmatyzacją", nie walczą z nazywaniem pracy setek tysięcy ludzi w taki zdecydowanie obraźliwy sposób, a wręcz przeciwnie, sami ich stygmatyzują jako „gorszych"?
Dwa miliony „śmieciarzy"
Na razie chodzi o pracujących na umowę--zlecenie i umowę o dzieło. „Na razie", bo niektórzy chcieliby podwyższyć podatki także samozatrudnionym. Przecież ten rodzaj pracy też jest elegancko nazywany przez bossów związkowych i żurnalistów umowami „śmieciowymi". Zgodnie z danymi Ministerstwa Finansów osób zatrudnionych na umowę-zlecenie i umowę o dzieło jest około 800 tys. Jeśli dodamy do tego samozatrudnionych, liczba tych „śmieciarzy" wyniesie prawie 2 mln. Na marginesie zauważę, że umowa-zlecenie i umowa o dzieło różnią się w sposób zasadniczy, więc nie wiem, dlaczego Ministerstwo Finansów podaje w statystykach ich liczbę zbiorczo? Pewnie z uwagi na taki sam stosunek do ZUS. Ale koszty uzyskania przychodu są inne, no i skutek jest inny: przy umowie o dzieło trzeba stworzyć „dzieło", a nie tylko „popracować".
Jeśli wszyscy, którzy płacą podatki, powinni płacić składki ubezpieczeniowe, to może i inwestorzy giełdowi też powinni? Przecież płacą podatki, więc dlaczego nie objąć ich ZUS i OFE? A potem zostaną jeszcze napiwki i może kieszonkowe. Krucjata pana premiera oczywiście przyniesie skutek odwrotny. Alternatywą dla umów na podstawie Kodeksu cywilnego nie są bowiem umowy na podstawie Kodeksu pracy, tylko umowy na gębę (czyli rzeczywiście śmieciowe) albo nawet brak umów w ogóle, wynikający po prostu z braku pracy!