Wielka kariera kłamstwa
Termin „polskie obozy koncentracyjne” znieważa Polskę i Polaków. PiS chce, by używanie go uznać za przestępstwo ścigane z urzędu
SS-manów Gehlena zmieniło ofiary w sprawców. Nie był to pomysł odbiegający od języka, jakim posługiwali się ludzi z otoczenia Adenauera, z administracji rządowej czy Bundeswehry. Widać to dobrze w archiwalnych dokumentach i publikacjach prasowych, do których odwołuje się Norbert Frei w swoich książkach. A język ten relatywizował niemieckie zbrodnie, wypierał je wręcz ze świadomości Niemców i szukał nowych ich sprawców.
Brońmy wizerunku Polski
Termin „polskie obozy koncentracyjne" prawdziwą karierę zaczął robić dopiero po upadku komunizmu i ponownym zjednoczeniu Niemiec. Dzisiaj zachodnia opinia publiczna posługuje się nim nagminnie. Powielają go kolejne publikacje, a takie filmy jak „Nasze matki, nasi ojcowie" (jego emisją zainteresowały się w ubiegłym roku aż 82 kraje) próbują go uzasadniać rzekomo powszechnym polskim antysemityzmem, który nie ominął nawet szeregów Armii Krajowej.
Nie powinno to zresztą zaskakiwać, ponieważ Niemcy pod rządami Angeli Merkel, podobnie jak w czasach Adenauera, prowadzą intensywną politykę zrzucania odpowiedzialności za wojenne zbrodnie, nie szczędząc przy tym funduszy z federalnego budżetu. Tym razem Niemcy walczą o polityczne przywództwo Europy i w tym celu konieczna jest minimalizacja ich win z przeszłości. Szkoda tylko że koszty tych zabiegów ponosi przede wszystkim Polska. Określenie „polskie obozy koncentracyjne" skutecznie bowiem niszczy nasz wizerunek za granicą. Najwyższy czas temu przeciwdziałać. I właśnie w tym kierunku idzie projekt PiS. Nie wiadomo tylko, czy nie ugrzęźnie on w ferworze bieżącej walki politycznej. Gdyby przedstawiciele naszego wymiaru sprawiedliwości, MSZ i innych instytucji państwowych zaangażowali się we wsparcie tego projektu, na pewno przyniosłoby to pożytek Polsce i Polakom.