
Wykorzystać szansę
Rosyjska agresja na ukraiński Krym i wynikające z niej konsekwencje gospodarcze mogą być impulsem, który pomoże polskim firmom wyzwolić się ze szkodliwych powiązań i opanować nowe rynki
Zresztą nawet wspominany WPHI, komentując zeszłoroczną sytuację, zauważa, że gospodarka rosyjska ledwie zipie i przytacza opinię byłego ministra gospodarki Rosji Andrieja Niczajewa, który zauważył, że w rezultacie polityki gospodarczej prowadzonej przez ekipę Putina, przy cenie ropy 110 dol. za baryłkę gospodarka weszła w stagnację, która potrwa co najmniej do 2015 r. „To oznacza, że rząd nie będzie mógł wypełniać swoich zobowiązań. Budżet już został skorygowany w dół i w 2014 r. i latach następnych okaże się niemożliwym do realizacji w ogóle. Ostatecznie może okazać się, że należy dokonać znacznych zmian w polityce gospodarczej" – konstatował Niczajew, i to w momencie, kiedy Rosja była jeszcze na dobrej drodze do połknięcia całej Ukrainy, a o sankcjach Zachodu czy nowej „zimnej wojnie" nikt nawet nie myślał.
Ewentualne odcięcie polskich producentów od rynku rosyjskiego nie będzie więc w dłuższej perspektywie istotne dla polskiej gospodarki. W styczniu rodzime firmy wysłały do liczącej 143,5 mln mieszkańców Rosji towary i usługi w sumie na kwotę 500 mln euro, co z udziałem w polskim eksporcie wynoszącym zaledwie 4 proc. stawiało ją dopiero na siódmej pozycji wśród największych odbiorców – po Niemczech (26,4 proc.), Wielkiej Brytanii (6,9 proc.), Czechach (6,4 proc.), Francji (6 proc.), Włoszech (4,6 proc.) i Holandii (4,6 proc.).
Warzywa, owoce i soki, które stanowią realnie duży segment polskiego eksportu do Rosji (według danych GUS w 2012 r. – ok. 700 mln dolarów), to na szczęście towar, który przy odrobinie wysiłku włożonego w poszukiwanie odbiorców, można sprzedać na całym świecie. Farby i leki sprzedawane do Rosji przyniosły firmom z Polski po ok. 200 mln dol. rocznie, części samochodowe – 600 mln dol., kosmetyki i środki czystości – prawie 500 mln dol., sprzęt telekomunikacyjny i wyroby papiernicze po 400 mln dol., ale to akurat w małym stopniu polskie zmartwienie zdecydowana większość tego eksportu to wyroby międzynarodowych koncernów, jedynie produkowane w polskich fabrykach, poza tym Rosja, tak czy owak, będzie musiała je kupować, bo zastąpić ich nie ma czym.
W gospodarczym starciu z Zachodem Rosja stoi na z góry przegranej pozycji, będąc całkowicie uzależniona od importu ogółem – w 2012 r. sięgnął on 303 mld dol. i był największy w historii tego kraju. Z zagranicy pochodziło już nie tylko 95 proc. wymagających bądź co bądź jakiejś myśli technicznej odkurzaczy, ale nawet 85 proc. sprzedawanych na rynku wyrobów dziewiarskich i 80 proc. skarpet. Mit chłonnego rosyjskiego rynku i jego znaczenia dla polskiej gospodarki widać doskonale, kiedy porówna się skalę handlu z liczbą konsumentów w krajach, do których eksportujemy. W przeliczeniu na jednego mieszkańca Rosja kupiła w styczniu br. polskich towarów za 3,5 dolara, podczas gdy Szwecja za 43 dol., Węgry za 34 dol., a Słowacja za 57 dol.
Do pracy, rodacy
Sytuacja, w jakiej znalazły się dziś Europa i Polska w wyniku rosyjskiej agresji na Ukrainę, jest więc nie tylko śmiertelnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa światowego, ale paradoksalnie stanowi także dużą szansę dla polskiej gospodarki. Jeśli polskie władze i biznes nie zmarnują otwierających się dziś przed nimi możliwości, to staniemy przed perspektywą odbudowania łączących przez setki lat Polskę i Ukrainę więzi gospodarczych i stworzenia wspólnego, liczącego 80 mln konsumentów rynku, mającego za podstawę podobne gusta i preferencje klientów. Rynek ten stałby się bazą dla rozwoju firm polskich i ukraińskich, dając im mocne podstawy do ekspansji na rynki zewnętrzne, w tym unijny, rozumiany w tym kontekście jako rynek zewnętrzny wobec nowej uformowanej między Wisłą i Dnieprem przestrzeni gospodarczej.
Inna sprawa, że sprostanie tym wyzwaniom wymaga niebywałego wysiłku ze strony rządzącej w Polsce ekipy, a najpewniej gruntownej wymiany ustawionej u sejmowego koryta kliki. Czasy bajdurzenia o „ciepłej wodzie w kranie" i wyjazdach na narty w Dolomity w momencie, kiedy wszystko wokół zaczyna się walić, muszą się raz na zawsze skończyć, bo inaczej ani ciepłej, ani zimnej wody, ani nawet kranu, z którego miałaby płynąć, nie będzie.